Patrząc na triumfującego w Syrii Abu Muhammada al-Dżaulaniego, obalającego półwieczną dyktaturę rodziny al-Asadów, staram się nie widzieć… Fidela Castro, obalającego na Kubie półwieczną dyktaturę Fulgencio Batisty w 1959 roku. Chcę wierzyć, że to wyłącznie złudzenie optyczne.
09.12.2024 16:27 GOSC.PL
Zanim posypią się na mnie gromy za niewybaczalną ignorancję i mieszanie zupełnie odległych od siebie kontekstów, spieszę z wyjaśnieniem: oczywiście, że to zupełnie inna historia, czas i okoliczności. Pod każdym względem, również symbolicznym: na Kubie Castro stworzył system zapewniający wpływy Moskwy pod samym nosem USA, podczas gdy w Syrii al-Dżaulani przegonił dyktatora, który zapewniał wpływy Moskwy na Bliskim Wschodzie (i sam zależał od rosyjskiego wsparcia). Nawiasem mówiąc, Fidel związał się z ZSRR dopiero wtedy, gdy CIA próbowała przeprowadzić zamach na nowego dyktatora Kuby. No właśnie: nowego dyktatora – który wjeżdżając triumfalnie do Hawany w 1959 roku wcale nie zapowiadał się na tyrana, lecz był traktowany jak wyzwoliciel ludu od brutalnej dyktatury Batisty.
I to jest główny powód, dla którego pozwalam sobie dokonać tego porównania. Nie chodzi bowiem tylko o podobieństwo fizyczne obu liderów – choć z charakterystyczną brodą i w zielonym uniformie lider zwycięskich syryjskich bojówek do złudzenia przypomina młodego Castro, gdy ten ze swoimi bojówkami wkraczał do Hawany i przemawiał do wiwatujących tłumów.
Z lewej - Abu Muhammad al-Dżaulani, z prawej - młody Fidel Castro Public Domain / Therealbey/C BY-SA 4.0Chodzi przede wszystkim o nadzieje, jakie są pokładane w nowym syryjskim liderze i o metody walki, jakie są mu bliskie, a co za tym idzie – prawdopodobne metody utrzymania zdobytej władzy i próby stworzenia nowego systemu w zrujnowanej społecznie Syrii. Choć pewne gesty mogą budzić nadzieję, że tym razem nie będzie to zwycięstwo budowane na zemście (ludzie z rządu Asada, w tym premier, przynajmniej na razie, nie są poddawani publicznej egzekucji, a wyprowadzani w cywilizowany sposób z rządowych budynków), to jednak trudno do końca zaufać człowiekowi, który nie tylko przeszedł najbardziej radykalne szkoły terroryzmu islamskiego, ale był ich aktywnym twórcą i zasłużenie stał się jednym z najbardziej poszukiwanych terrorystów na świecie.
Nie do końca rozumiem zachwyty, jakie dominują w zachodnich mediach, mówiących o zwycięstwie sił demokratycznych w Syrii w sytuacji, gdy krwawą dyktaturę Asada obalił człowiek, który zakładał organizację terrorystyczną Dżabhat an-Nusra, człowiek, który współpracował początkowo zarówno z przywódcą Państwa Islamskiego, jak i z liderem Al-Kaidy. A gdy doszło do konfliktu z tym drugim, założył niezależną organizację Dżabhat Fatah asz-Szam, ostatecznie tworząc sojusz sił islamistycznych pod nazwą Hajat Tahrir asz-Szam (HTS). Dla polskiego odbiorcy te nazwy brzmią równie obco i mogą wydawać się drugorzędne… i do pewnego stopnia jest to intuicja trafna, bo nawet jeśli są pewne różnice, to w istocie metody i dążenia każdej z nich są bardzo podobne. I choć dziś w zachodnich mediach uspokajająco brzmią głosy, że na razie nikt w Syrii nie wprowadza prawa szariatu, nie wygania chrześcijan i uprzywilejowanej dotąd mniejszości alawitów, to nie ma wcale pewności, że z czasem metody utrzymania władzy nie będą przypominać tych, które stosował obalony dyktator. W tej części świata to raczej bardzo prawdopodobne.
To zresztą zawsze był główny dylemat wszystkich, którzy próbowali stanąć po którejś stronie w trwającej 13 lat wojnie „domowej” (a de facto światowej, toczonej przez mocarstwa na cudzym terytorium). Z jednej strony Asad i wierna mu armia odpowiadały za masakry na ludności cywilnej. Reżim pokazywał swoje prawdziwe oblicze, gdy nawet 10-letnie dzieci były torturowane i zabijane w zbiorowych egzekucjach na skalę niespotykaną w innych konfliktach. Były też używane jako ludzkie tarcze, które miały chronić przed atakami opozycji. Ale druga strona (a raczej kilka stron walczących z Asadem i ze sobą nawzajem) nie była tu wcale niewinna: i nie chodzi wyłącznie o dżihadystów z różnych organizacji, ale też o silną w pierwszych latach Wolną Armię Syryjską. Na tym tle radykalna salaficka HTS, na której czele stoi lider zwycięskiej opozycji i prawdopodobnie nowy przywódca Syrii, nie wyróżniała się bynajmniej większym humanitaryzmem. Przeciwnie, w konkurencji o nazwie „islamski radykalizm” radziła sobie całkiem dobrze.
Czy przejęcie władzy sprawi, że nowy lider odrzuci dotychczasowe metody i stanie się demokratycznym przywódcą, zapewniającym poszanowanie praw wszystkich grup społecznych i religijnych? Wartym uwagi jest fakt, że już teraz zrezygnował on z używania swojego bojowego imienia i przydomku - Abu Muhammad al-Dżaulani – a wrócił do prawdziwego nazwiska: Ahmed al-Szaraa. Może to tylko PR-owa zagrywka, a może faktycznie zapowiedź próby podjęcia się czegoś, co na tę chwilę wydaje się niewykonalne: sklejenia rozbitego i wykrwawionego społeczeństwa.
O tym, że obalenie Asada mocno osłabia pozycję Rosji na Bliskim Wschodzie, nie trzeba chyba w tym miejscu przekonywać. O tym, że szansa na pokój w Syrii może sprawić, że miliony syryjskich uchodźców zaczną wracać do kraju, będziemy jeszcze pisać nie raz. Cały świat będzie się przyglądał temu, czy w Syrii uda się to, co nie udało się w większości krajów arabskich, gdzie rewolucje obalające dyktatorów wyniosły do władzy jeszcze bardziej opresyjne siły; czy w Syrii uda się faktycznie stworzyć system, który zapewni względne bezpieczeństwo wszystkich grup społecznych. Dotąd na systemie Asada zyskiwały mniejszości – zwłaszcza alawici – dyskryminujące sunnicką większość. Czy teraz zwycięska sunnicka większość zdobędzie się na to, by nie budować przyszłości Syrii na zemście za długie dekady niesprawiedliwości?
Triumf rebeliantów w Damaszku PAP/EPA/BILAL AL HAMMOUD
Jacek Dziedzina Zastępca redaktora naczelnego, w „Gościu” od 2006 roku, specjalizuje się w sprawach międzynarodowych oraz tematyce związanej z nową ewangelizacją i życiem Kościoła w świecie; w redakcji odpowiada m.in. za kierunek rozwoju portalu tygodnika i magazyn "Historia Kościoła"; laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka; ukończył socjologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie, prowadził również własną działalność wydawniczą.