Rumunia unieważnia wybory: obrona demokracji czy ręczne sterowanie niekorzystnym wynikiem?

O tym, że wokół wyborów prezydenckich w Rumunii będzie gorąco, było wiadomo już w chwili ogłoszenia wyników exit poll I tury, w których niespodziewanie najlepszy wynik osiągnął przychylnie wypowiadający się o Rosji kandydat Calin Georgescu. Żaden z przedwyborczych sondaży nie dawał Georgescu więcej niż 10 proc. poparcia, a zdecydowanymi faworytami do walki w II turze byli obecny premier, socjaldemokrata Marcel Ciolacu i liderka centroprawicowej opozycji Elena Lasconi. A jednak to Georgescu otrzymał największe poparcie, sięgające niemal 23 proc. Drugą pozycję wywalczyła Lasconi z wynikiem 19 proc., a niewiele słabsze poparcie zebrał Ciolacu.

W II turze 8 grudnia mieli więc zmierzyć się Lasconi i Georgescu. Dla obecnego premiera miał to być koniec marzeń o prezydenturze, przynajmniej przy tych wyborach. Jednak tuż po wyborach, na wniosek jednego z kandydatów sąd zarządził ponowne przeliczenie ponad 9 mln głosów. Wielu komentatorów zwracało uwagę, że to działanie, które ma na celu zniwelowanie straty Ciolacu do Lasconi i zagwarantowanie przedstawicielowi partii rządzącej udziału w drugiej turze. Tak się jednak nie stało.