„Każdy dzień rozpoczynam i kończę przed nim”. Historie obrazów, które towarzyszą rodzinom z pokolenia na pokolenie

Przeżyły tułaczkę na Sybir, brutalne przesłuchania Łubianki, obozy koncentracyjne czy przesiedlenia. Często nie przedstawiają żadnej wartości artystycznej, są niewprawnymi kopiami, ale dla wielu stały się droższe niż wystawiane na aukcjach płótna mistrzów.

Są takie ikony, krucyfiksy bądź obrazy, które towarzyszą naszym rodzinom z pokolenia na pokolenie. Gdyby tylko potrafiły mówić, opowiedziałyby niejedną, poruszającą historię…

„13 kwietnia 1940 roku moja mama Jadwiga Adamska wyjęła w pośpiechu obraz z ramy, zwinęła w rulon i włożyła do kuferka. Był dla naszej rodziny ostatnią nadzieją i podporą na wytrwanie na Sybirze. Przed Nim modliliśmy się w najcięższych chwilach, gdy nie mieliśmy co jeść, w co się ubrać, gdy wyły wilki pod naszą ziemianką, gdy szalał buran. Gdy zamierała nadzieja na przetrwanie. Przed tym obrazem dziękowaliśmy za wszystko, za każdy kłosek, za każdy dzień przeżycia i błagaliśmy o powrót do kraju. I wróciliśmy”. Ten opis przeczytałem we Wrocławiu na Golgocie Wschodu.

„To Wilno, które ze sobą przywiozłam” – z rozrzewnieniem opowiadała moja babcia, wspominając „najczystsze miasto, jakie widziała” i wskazując na akwarelę z Górą Trzech Krzyży (pomnik projektu Antoniego Wiwulskiego, który stanął w 1916 roku w miejscu męczeńskiej śmierci siedmiu XIV-wiecznych franciszkanów, władze sowieckie wysadziły w powietrze w 1951 roku; odbudowany po 38 latach jest dziś najjaśniejszym punktem miasta). Tuż obok na wschodnim gobelinie wisiała spora czarno-biała rycina Ostrobramskiej. Długo wpatrywałem się w jej smagłą, pociągłą twarz. To Jej najpiękniejszy wizerunek, jaki znam. Być może o moim nastawieniu zdecydowały względy rodzinne i podskórna świadomość, że na kolana przed nim padali wileńscy dziadkowie.

Obrazek przechowany w bucie

Matka Boska Tatiszczewska – wizerunek namalowany jesienią 1941 roku przez kaprala Piotra Sawickiego, żołnierza tworzonej właśnie Armii Polskiej gen. Władysława Andersa, na co dzień wisi w Londynie. Powstał, gdy armię Andersa miał odwiedzić generał Władysław Sikorski. Jezuita o. Tadeusz Walczak, kapelan 15 Pułku Piechoty, poprosił kaprala Sawickiego o namalowanie wizerunku. Wzorem był niezwykły obrazek, który ojciec Walczak… przechowywał w bucie.

Tak, tak! Ponieważ ten kapelan lwowskiego wojskowego szpitala po 17 września 1939 r. pozostał w mieście „Szczepcia i Tońcia”, współpracował z polskim podziemiem, a później został aresztowany i skazany przez Sowietów na karę śmierci. Wyrok zamieniono na karę dziesięciu lat w obozach pracy. Kiedy był przetrzymywany w więzieniu NKWD na słynnej Łubiance, podczas brutalnego przesłuchania funkcjonariusz NKWD znalazł przy nim niewielki obrazek „Tej, co w Ostrej świeci Bramie”, z pogardą zmiął go i rzucił w kąt.

„Jezuita zdołał chwycić go, gdy wywlekano go z celi. Zaszyty pod podszewką płaszcza obrazek przetrwał sowieckie łagry na Syberii i w 1941 roku posłużył Sawickiemu za wzór” – czytam na stronie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które w 2019 roku zorganizowało specjalny pokaz konserwatorski obrazu Maryi Tatiszczewskiej (wizerunek obnosiła krakowska Pracownia Konserwacji Malarstwa Muzeum Narodowego). „Chociaż koledzy żartowali, że podobieństwo nie zostało oddane zbyt wiernie, wizerunek na stałe wpisał się w historię II Korpusu i wraz z o. Walczakiem, Piotrem Sawickim i żołnierzami 3. Dywizji Strzelców Karpackich, do której jezuita i malarz zostali przeniesieni, przebył cały szlak bojowy od Tatiszczewa przez Dżałał-Abad w Kirgizji, Krasnowodzk w Turkmenistanie, Morze Kaspijskie, Iran, Irak, Palestynę, Egipt aż po Włochy, gdzie wraz z Armią Polską generała Andersa stał się świadkiem kampanii włoskiej, w tym słynnych bitew o Monte Cassino, Anconę i Bolonię”. Po II wojnie trafił wraz z o. Walczakiem do misji katolickiej w Rodezji (późniejsze Zimbabwe), a w latach 70. XX w. do Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie.

„Każdy dzień rozpoczynam i kończę przed nim”. Historie obrazów, które towarzyszą rodzinom z pokolenia na pokolenie   Matka Boska Tatiszczewska namalowana jesienią 1941 roku przez kaprala Piotra Sawickiego. Muzeum Narodowe w Krakowie

Pociąg jechał, a ludzie klękali

1 Pułk Ułanów swój przydomek „krechowieccy” wziął od miejscowości Krechowce nieopodal Stanisławowa, gdzie stoczył swój pierwszy zwycięski bój. 24 lipca 1917 roku wsławił się szarżą na wojska niemieckie i austriackie. Tego dnia stał się symbolem walki o wolność. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości osiadł w 1921 roku w Augustowie.

Ułani padali na kolana przed kopią obrazu jasnogórskiego. Nawet swe święto pułkowe w pierwszych latach istnienia obchodzili 8 września w uroczystość Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. W uznaniu zasług paulini z Jasnej Góry ofiarowali Osadzie Krechowieckiej na Kresach namalowaną w 1933 roku przez ojca Augustyna Jędrzejczyka wierną kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Ułani umieścili na maryjnej sukience oryginalne odznaki wszystkich jednostek wojskowych walczących w wojnie z bolszewikami na Wołyniu. Gdy obraz Hetmanki ruszył 25 maja 1939 roku specjalnym pociągiem (towarzyszyło mu w 32 wagonach tysiąc osób, w tym 12 księży), wzdłuż trasy na Wołyniu wylegały tłumy wiernych, by oddać cześć Maryi. Było ich tak wielu, że pociąg musiał zatrzymywać się na każdej z 15 stacji, nawet w nieprzewidzianych wcześniej miejscach. Witali go i katolicy, i prawosławni. Nic dziwnego, że do Równego przyjechał… z dwudniowym opóźnieniem.

Gdy po sowieckiej agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939 roku w Karłowszczyźnie pojawiły się ruskie tanki, proboszcz parafii wyjął wizerunek z ołtarza i zdjął z obrazu kosztowną suknię. Szatę zakopał w pobliżu plebanii, a malowidło przekazał pod opiekę matce. Kościół zamieniono na magazyn. Proboszcz za odmowę wydania okupantom drogocennej maryjnej sukni trafił do obozu.

Zawierucha wojenna sprawiła, że kopia ikony jasnogórskiej znalazła się na Warmii. Długo szukał jej prezes Osady Krechowieckiej porucznik Bolesław Podhorski. Kiedy w końcu ją odnalazł, okazało się, iż została odnowiona przez rodziny ułanów. Porucznik przekazał obraz parafii Matki Boskiej Częstochowskiej w Augustowie, który został do niej wprowadzony 15 sierpnia 1984 roku w uroczystej procesji. To był prawdziwie orwellowski rok. Niebawem zginąć miał urodzony niecałe 50 kilometrów od Augustowa ks. Jerzy Popiełuszko. Gdy wizerunek, przez który 45 lat wcześniej pociąg spóźnił się o dwa dni, trafiał do kościoła, wierni śpiewali „Bogurodzicę”.

Pozostańmy jeszcze na chwilę w Augustowie. Grażyna Jonkajtys została wywieziona z mamą i rodzeństwem z miasta nad Nettą na Syberię. W każdym mieszkaniu, które zajmowali w czasie sześciu lat tułaczki, zawieszali nad drzwiami krzyżyk, a naprzeciw niego obrazek Matki Bożej Częstochowskiej. „Codziennie wieczorem wszyscy razem się modliliśmy. Śpiewaliśmy »Wszystkie nasze dzienne sprawy«, odmawialiśmy litanie, a w październiku Różaniec” – opowiadała pani Grażyna Przemysławowi Kucharczakowi. „Przywieźliśmy też z Polski małe, gipsowe popiersie marszałka Piłsudskiego. Stało na honorowym miejscu na półeczce. Jak bolszewicy nas pytali, kto to jest, odpowiadaliśmy, że dziadek. A »Dziadek« to było jedno z przedwojennych przezwisk Piłsudskiego…”.

Klucz

Już po minucie wiedziałem, że to temat nie na artykuł, ale grube tomy ciągnącej się w nieskończoność sagi. Wystarczy, że rzuciłem na kolegium redakcyjnym temat o obrazach, wizerunkach, krucyfiksach, które przylgnęły do naszych rodzin czy z którymi związane są bardzo osobiste historie, a siedzący obok mnie dziennikarze zareagowali: „To również nasza opowieść!”.

– W naszym salonie wisi tkany, szary, dawniej prawdopodobnie srebrzysty, obrazek Matki Bożej Częstochowskiej – zaczął opowiadać Jarosław Dudała. – Ciocia mojej teściowej przywiozła go z pielgrzymki Ślązaków na Jasną Górę w 1921 roku. Ruszyła na nią z Katowic jako 12-letnia dziewczynka. Obrazek ten przetrwał wojenną zawieruchę i późniejszą tułaczkę rodziny… 31 grudnia 1995 roku pojechaliśmy z moją przyszłą żoną na sylwestra pod Częstochowę. Ponieważ do północy zostało jeszcze trochę czasu, poszliśmy na Jasną Górę. Po wyjściu z kaplicy Cudownego Obrazu coś mi „przeleciało przed oczami”. Schyliłem się i znalazłem klucz – taki jak do szuflady biurka czy do szafy. Podniosłem wzrok, szukając miejsca, z którego ten klucz mógłby spaść, ale nie mogłem niczego znaleźć. Był tylko rząd pozamykanych na głucho okien (nic dziwnego, bo na zewnątrz był trzaskający mróz!). Nie wiedziałem, komu oddać ten klucz. Zabraliśmy go ze sobą i mamy go do dziś. Po dekadzie od tamtego wydarzenia szukaliśmy miejsca pod budowę domu. Trwało to bardzo długo. Gdy w końcu znaleźliśmy odpowiednią działkę, okazało się, że leży ona 250 metrów od kościoła Matki Bożej Częstochowskiej, który został zbudowany tuż po powstaniach śląskich.

Trzymajcie się go, On was ochroni

– W sypialni moich dziadków Jana i Rozalii Kolasów w Bielsku-Białej wisiał obraz Matki Boskiej Częstochowskiej – wspomina Andrzej Grajewski. – Trudno go nawet nazwać obrazem, ot, papierowy wydruk za szkłem, starannie oprawiony. Gdy podrosłem, zacząłem się pytać, dlaczego wybrali właśnie ten wizerunek i powiesili go obok sporego oleodruku Chrystusa modlącego się na Górze Oliwnej. Okazało się, że moich dziadków w czasie okupacji wysiedlono z Oświęcimia. Mieszkali w suterenie willi oficerskiej, dziadek pracował w Czechowicach, a babcia sprzątała i gotowała w domu tego oficera. W sierpniu 1939 r. dziadek został zmobilizowany i poszedł walczyć w szeregach batalionu Obrony Narodowej „Oświęcim”. Przeszedł cały szlak bojowy tej jednostki, m.in. walczył w rejonie Kobióra. Później dostał się do niewoli, skąd po kilku dniach uciekł i wrócił do domu. Ich gospodarz – oficer, który także poszedł na wojnę, nie wrócił z niej – zginął albo dostał się do niewoli. Willa stała niedaleko koszar i gdy Niemcy wiosną 1940 r. zaczęli przygotowywać tam obóz koncentracyjny, wysiedlali ludność z pobliskich budynków. Moi dziadkowie znaleźli się w takiej sporej grupie. Ze wspomnień babci wiem, że od znajomego, który pracował w administracji, „dostali cynk”, żeby się przygotowali, bo następnego dnia będą ich wywozić. Dzięki temu mieli dobę na przygotowanie niezbędnych rzeczy, a nie jak inni dwie godziny. Przyjechał wóz drabiniasty, załadowano jakieś pierzyny, tobołki i wywieziono rodzinę w rejon Tuchowa pod Tarnowem. Dziadkowie trafili do gospodarzy, którym nakazano ich przyjąć. Mieszkali tam w jednej izbie. Po jakimś czasie wrócili w strony rodzinne dziadka, do Wadowic, gdzie mieszkał jego brat Stefan. Drugi brat Franciszek został osadzony przez Niemców w KL Auschwitz, gdzie zginął w lutym 1943 r. Zimą 1945 r. wszyscy znaleźli się w Kleczy Górnej koło Wadowic. Tam dziadkowie dostali ten obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Sądzę, że był kupiony przed wojną na jakimś odpuście. Jedna z mieszkanek wyjeżdżała i zostawiła im ten wizerunek. „Trzymajcie się go, jak przyjdą ciężkie czasy, On was ochroni” – rzuciła. 25 stycznia 1945 r. Klecza Górna znalazła się na linii frontu. Niemcy wcześniej pobudowali w tym rejonie umocnienia. Cała okolica znalazła się pod ogniem artylerii atakujących oddziałów Armii Czerwonej. Wokół wiele domów zniszczono. Moja rodzina schroniła się w pokoju, w którym wisiał obraz i gorąco się przed nim modliła. Najgorszy moment nastąpił, gdy od grupy wycofujących się Niemców oderwał się żołnierz, który na plecach niósł ciężko rannego kolegę. Wszedł do domu, w którym byli dziadkowie, i zażądał, by mogli się ukryć w piwnicy. Po chwili jednak wbiegli za nimi czerwonoarmiści z okrzykiem: „Gdzie Giermańcy?”. Natychmiast zaczęli przeszukanie. Kiedy odkryli Niemców, zastrzelili ich na miejscu. Wszystko to działo się na oczach moich dziadków oraz ich dwóch córek, z których jedna została moją mamą. Obraz zabrali ze sobą do Bielska-Białej, gdzie przeprowadzili się wiosną 1945 r. Po ich śmierci wisiał długo u mojej ciotki, potem zabrałem go do mojego gabinetu w redakcji „Gościa”. Teraz wisi u mnie w pokoju.

„Każdy dzień rozpoczynam i kończę przed nim”. Historie obrazów, które towarzyszą rodzinom z pokolenia na pokolenie   Halina i Jarosław Dudałowie z tkanym wizerunkiem Matki Bożej Częstochowskiej. Roman Koszowski /Foto Gość

***
Drodzy Czytelnicy,
zapraszamy Was do podzielenia się z redakcją opowieściami o obrazach czy krucyfiksach, które od lat (a może od wieków) towarzyszą Waszym rodzinom i z którymi związane są poruszające historie. Wasze opowieści wysyłajcie listownie lub mailowo na adres redakcja@gosc.pl.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Jakimowicz Marcin Jakimowicz Urodził się w 1971 roku. W Dzień Dziecka. Skończył prawo na Uniwersytecie Śląskim. Od 2004 roku jest dziennikarzem „Gościa Niedzielnego”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – poruszające wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem „Dzikim”. Wywiady ze znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznawali się do wiary w Boga stały się rychło bestsellerem. Od tamtej pory wydał jeszcze kilkanaście innych książek o tematyce religijnej, m.in. zbiory wywiadów „Wyjście awaryjne” i „Ciemno, czyli jasno”.