Prezydent (dla) Rzeczypospolitej

Przyszły Prezydent powinien móc zacząć kampanię od słów: „Podjąłem decyzję”, a nie „Podjęto decyzję”.

Można dwojako objaśniać znaczenie prezydentury w Polsce. Po pierwsze, w sposób konstytucyjny, wynikający z norm prawa Rzeczypospolitej. Prezydent nie ma władzy absolutnej, ale przecież klasyczna demokracja nikomu jej nie przyznaje. Prezydent pełni więc jedną z władz, ale szczególną. Jest rzecznikiem suwerennej władzy państwa, jego reprezentantem, strażnikiem jego praw. Ze względu na charakter swego urzędu jest powołany, by scalać państwo i naród. W jego osobie zawiera się jedność Rzeczypospolitej. Jedność, która przecież jest dziś tak zagrożona.

Przeżywamy bowiem dramatyczny kryzys polityczny i społeczny. Pierwszy wyraża się w namiętnym konflikcie partyjnych central i w rozpadzie politycznej wspólnoty narodu. Liberalna część społeczeństwa wręcz pragnie zagranicznej kontroli nad Polską, byle nie poddać się decyzjom innych Polaków. To dotyka drugiego kryzysu – społecznego. Przeżyliśmy w ostatnich latach dramatyczny proces dechrystianizacji, z jej wszystkimi praktycznymi skutkami – kryzysami wiary, rodziny, urodzeń.

W tej sytuacji Prezydent Rzeczypospolitej może być reprezentantem całości wobec poszczególnych grup coraz bardziej rozbitego społeczeństwa. Korzystając z inicjatywy ustawodawczej – może wysuwać ważne propozycje ustrojowe. Używając weta ustawodawczego – może określić brzegowe, nieprzekraczalne granice polityki, chroniące dobro wspólne. Może też, odwołując się do konstytucji, korzystać z praktycznie nieograniczonego prawa orędzia (formalnego – w Sejmie, czy praktycznego – w telewizji publicznej) i w ten sposób inspirować oraz kształtować opinię publiczną, sprawować przywództwo moralne.

W państwie partyjnym może równoważyć, hamować, a nawet kontrolować władzę partyjnych central. Może to robić, tym bardziej że ma nie tylko uprawnienia konstytucyjne, ale i realne narzędzia władzy, całą strukturę swego urzędu.

Do wypełnienia wszystkich tych zadań prezydent potrzebny jest narodowi i Rzeczypospolitej. Ale partyjnym centralom potrzebny jest do czego innego. Przede wszystkim ma „nie przeszkadzać” w ich grach i w miarę możności je wspierać. Dlatego zależy im na „swoim prezydencie”. Przy czym gdyby przywódcy partyjni startowali w tych wyborach, mieliby przynajmniej niezależną pozycję wobec własnych ugrupowań i w ten sposób szansę wykonywania tego urzędu zgodnie z jego przeznaczeniem. Ale kierując się logiką gry – partyjni liderzy w większości nie chcą podejmować ryzyka narażenia swej pozycji. Donald Tusk, Władysław Kosiniak-Kamysz, Jarosław Kaczyński nie kwapią się startować w nadchodzących wyborach. Wolą kierować z tylnego siedzenia, szukać wykonawcy swojej polityki, a nie przywódcy narodu, którego gotowi byliby uznać i poprzeć.

Oczywiście partie partiom nierówne, szczególnie w czasach, gdy mamy u władzy rząd prowadzący politykę kompletnie wywrotową, nieliczący się z najbardziej istotnymi normami społecznymi i konstytucyjnymi, począwszy od prawa do życia i prymatu Konstytucji Rzeczypospolitej nad zagranicznymi normami prawnymi. Taką mamy władzę, ale nie zmienia to faktu, że do przeciwstawienia się jej polityce, do jej kontroli nie wystarczą inne partie. Odbudowa państwa i życia publicznego potrzebuje mocniejszych fundamentów. Niezbędny jest autorytet nadrzędny wobec wszystkich partii, również tej, z której się wywodzi. Prezydent, który ma wolę i zdolność przekonywania Polaków, który skonstruuje swoją większość nie poprzez wpisywanie się w sondażowe charakterystyki partyjnych elektoratów, ale poprzez przekonywanie poszczególnych grup społecznych, że uwzględnia ich racje – nawet jeśli w poszczególnych kwestiach się z nimi nie zgadza, że to on reprezentuje dziś optimum narodowe.

Niestety, wszystko wskazuje, że w tych wyborach nie będziemy mieli kandydata, który mógłby tak prezydenturę sprawować. Kandydaci, którzy mogli odegrać taką rolę, nie zdecydowali się na ryzyko podjęcia kampanii. Szkoda! Choć to nie tylko ich wina. Demokracja to rządy ogółu. Łatwo rozliczamy polityków, trudniej nam zastanowić się nad odpowiedzialnością społeczeństwa. I o wiele łatwiej przeciwstawiać się władzy polityków niż dominującym nastrojom społecznym. Na przykład bierności, z jaką przyjmujemy zalecenia partyjnych central, zamiast samemu – choćby w debacie publicznej – apelować o poparcie tych, którzy naprawdę godnie i owocnie, zgodnie w wymogami czasu, mogliby wypełnić zadania pierwszego urzędu w państwie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marek Jurek