„Jesteśmy w drodze do Boga, a On jest w drodze do nas”. O Bogu ukrytym i naszych próbach zbliżania się do Jego tajemnicy rozmawiają Piotr Sacha i Jacek Wojtysiak.
Piotr Sacha: Pałka, zapałka, dwa kije, kto się nie schowa, ten kryje... Coś Panu mówi ta dziecięca wyliczanka?
Prof. Jacek Wojtysiak: Tak, coś jeszcze pamiętam. Sam się lubiłem chować... (śmiech)
Bóg gra z nami w chowanego?
To dobra metafora, ale ma ona swoje ograniczenia. W naszej zabawie z dzieciństwa ktoś chowa się dla żartu, czasem droczy się z tym, kto go szuka. Bóg jednak nie żartuje sobie z nas. Jego natura po prostu jest taka, że zbliżenie do Niego wymaga z naszej strony pewnego wysiłku i pokory. Jeżeli Bóg jest radykalnie różny od świata, to naprawdę trudno będzie nam Go poznać, ponieważ nasz umysł jest nastawiony na rzeczy z tego świata. Zresztą to, co najbardziej wartościowe, jest trudne do zdobycia. A skoro Bóg jest najważniejszy, dostęp do Niego nie może być taki prosty.
Czasem dziecko ukrywa się przed rodzicami…
Bywa i tak, że dziecko ukrywa się przed rodzicami, żeby uzyskać dowód ich miłości. Oni szukają, a ono czuje się ważne. Pomyślmy, czy Bóg, trochę jak to dziecko, nie ukrywa się po to, by wzmocnić zainteresowanie sobą, pogłębić naszą miłość, wzbudzić w nas głód Boga.
Czyli metafora ukrycia Boga coś jednak mówi.
Tak. Wielu wierzących ma nieraz w swoim życiu momenty, a nawet dłuższe okresy, w których wydaje im się, że Bóg się ukrywa. To dotyczyło nawet świętych. Podobno Matka Teresa z Kalkuty miała taki czas i to długi. Nie czuła bliskości Boga, a jednak wierzyła i modliła się o pomoc. Taki rodzaj ukrycia może stanowić oczyszczenie lub podobny etap w rozwoju duchowym.
Ukrycie pozytywne, budujące…
I niegroźne dla wiary. Martin Buber opisuje sytuację, gdy jeden rabin skarżył się swojemu nauczycielowi, że czasem wydaje mu się, że Bóg się przed nim ukrywa. Otrzymał taką odpowiedź: „Jeśli wiadomo, że to ukrycie, to już nie jest ukrycie”. Gorzej jest jednak, gdy taka sytuacja prowadzi do wątpliwości, a nawet do niewiary. Wtedy jesteśmy jak dziecko, które w zabawie w chowanego przestaje szukać, bo nie wierzy w to, że ktoś się w ogóle schował.
A może jest tak, że to nie Bóg się tak dobrze ukrywa, lecz to my Go niedoskonale szukamy?
To prawda. Powinniśmy szukać Boga tam, gdzie się ukrył, a nie tam, gdzie chcielibyśmy Go znaleźć. I powinniśmy pamiętać, że w jakimś stopniu Bóg zawsze pozostanie dla nas zakryty. Powtórzę, Bóg jest kompletnie różny od nas. Przekracza nas i świat, co język filozofii nazywa transcendencją. Nie jesteśmy w stanie objąć Bożej nieskończoności. To trochę tak, jakby dziecku, które dopiero zaczyna mówić, kazać opisać mamę. Raz, że ono nie opanowało jeszcze języka. Dwa, że mama jawi się maleństwu jako nieobjęta. To ona je obejmuje, a nie na odwrót. Przy odrobinie pokory możemy czuć tajemnicę Boga, jak dziecko matkę. Jeśli fakt tajemnicy zaakceptujemy i otworzymy się na doświadczenie religijne, mamy szansę być bliżej Boga.
Książkę zamówisz tutaj: SKLEP.GOSC.PL
Jestem przekonany, że Go rozpoznałem, tymczasem On jest już inny, wymyka się mojemu wyobrażeniu. Bywa i tak.
Bo jeśli mamy do czynienia z nieskończonością, to z każdym naszym krokiem naprzód On będzie krok przed nami. Ale każdy taki krok nas zbliża.
Co jednak, gdy pomylimy Boga z kimś lub z czymś innym?
Problem identyfikacji Boga to jeden z najtrudniejszych problemów filozoficznych. W historii ludzkości Bóg bywał błędnie utożsamiany z czymś z wewnątrz świata, a w najlepszym przypadku z całością świata. Ten błąd – porażka intelektualna – nie musiał być zawsze porażką religijną. Pod warunkiem, że wyrastał z prawdziwego głodu Boga. Ludzie mogli błędnie rozpoznawać Boga, bo ich wiedza była ograniczona. Na przykład ludzie utożsamiali Boga lub bogów z żywiołami, okazami lub siłami przyrody, ponieważ nie potrafili ich zrozumieć, przewidzieć lub opanować. Z czasem, wraz z rozwojem naszej wiedzy, okazywało się, że wszystkie te zjawiska – święte przedmioty, święte drzewa lub na przykład burze, których przyczyny personifikowano choćby w postaci Zeusa – nie są w sensie ścisłym święte. Są przecież niedoskonałe, uwarunkowane, pozbawione samowystarczalności, dają się jakoś kontrolować. Jednym słowem: nie są Bogiem. Mogą jednak być dla ludzi w pewnych epokach środkami, za pomocą których uświadamiamy sobie naszą zależność od Stwórcy. Mogą być medium, przez które przejawia się coś, co Mircea Eliade i inni religioznawcy określają słowem sacrum.
A co wtedy, gdy ktoś pomyli Boga z całym światem?
Na tym właśnie polega panteizm, czyli pogląd, że Bóg jest wszystkim. Panteiści jednak zapominają, że – jak już mówiliśmy – świata mogłoby nie być i że jest on pod różnymi względami ograniczony i niedoskonały. Panteizm też – traktując nas jako wyłącznie cząstki wielkiego wszechbytu – niweczy naszą podmiotowość, indywidualność i niepowtarzalność. Nie można jednak wykluczyć, że panteiści, którzy zachwycają się wspaniałością świata, mają głębokie uczucia religijne i że mają jakiś dostęp do Boga. Niektórzy teologowie przecież nazywają świat ósmym sakramentem. Chodzi jednak o to, byśmy skupiali się nie na materialnej stronie tego sakramentu, lecz na transcendentnym Bogu, do którego on prowadzi.
Taki wątek pojawia się w nauczaniu papieża Franciszka.
Tak. Z jednej strony w encyklice Laudato si’ przestrzega on przed deifikacją Ziemi, a z drugiej strony dodaje: „Cały materialny wszechświat jest językiem miłości Boga, Jego bezgranicznej miłości względem nas. Gleba, woda, góry, wszystko jest wyrazem czułości Boga”. Ja tak przeżywam każdy pobyt w lesie. Jest on symfonią życia, która budzi zachwyt. A ponieważ ta symfonia jest przerywana umieraniem, wiem, że nie stanowi ona pełni piękna, lecz jego znak. Bóg jest metafizycznie największy ze wszystkiego, co możliwe. A przy nim fizycznie wielki świat jest niczym mrówka. Kto jednak kontempluje ten świat – z naszej perspektywy ogromny – już robi pierwszy krok w stronę Boga. Szuka Boga, który jest większy od wszystkich znanych nam wielkości.
Można prowadzić poszukiwania latami, dekadami.
Świadomość, że istnieje szersza perspektywa niż doczesność, daje nadzieję, że jeśli nie rozpoznam Boga w tym życiu, to mam szansę na to później. Życie to przybliżanie się, a nie uchwytywanie całości. Każdy ma inną drogę do Boga. Dla kogoś jej przełomowy etap może się zacząć dopiero po śmierci.
To chyba niezbyt budująca perspektywa.
Z perspektywy doczesności ma pan rację, ale nie z perspektywy wieczności.
No dobrze, ale po co tak długo czekać?
Posłużę się przykładem, trochę wziętym z mojego życia. Wyobraźmy sobie dwoje ludzi, którzy się pobrali w wieku dojrzałym. Odtwarzają historię swojej znajomości… I okazuje się, że znali się jeszcze w szkole podstawowej. Znali się tylko z widzenia, gdyż byli w różnych klasach i na różnych rocznikach, a szkoła była duża. Nie rozmawiali ze sobą, nie tęsknili, nie znali swych imion, ale gdzieś na peryferiach ich świadomości stała ta druga osoba. Po latach dochodzą do wniosku, że tamten okres mógł rzutować na ich późniejszą relację. Jeśli więc niewyraźne poznanie jakiejś osoby może być etapem w długim rozwoju coraz bardziej świadomej miłości, to tym bardziej może istnieć coś takiego, jak niewyraźne poznanie Boga – nieuświadomiona relacja, która może być dopiero początkiem czegoś głębszego i świadomego.
Bóg osobowy w relacji ze stworzeniem – czy nie powinien dążyć do świadomego spotkania, dać się rozpoznać wszystkim ludziom?
Tak, ale czy musi to czynić w każdym czasie, bez jakichkolwiek warunków i bez przygotowania ze strony człowieka? Po co Bóg miałby objawiać siebie ludziom, którzy nie są do tego w żaden sposób przygotowani i nie są otwarci na życie na miarę miłości Boga? Amerykański filozof Paul Moser twierdzi, że Bóg nie chce nas wprowadzić w pychę. Dlatego wpierw oczekuje od nas przemiany życia na rzecz miłości. A gdzie jest miłość, tam jest Bóg. Po co komu wiedza o Bogu, jeśli nie wejdzie z Nim w relację? A relacja z Bogiem wymaga upodobnienia się do Niego, wymaga właśnie miłości. Moser wyciąga stąd wniosek, że jeśli Bóg nie daje komuś łaski wiary lub poczucia jej pewności, to dlatego że nie chce, by wiedza o Nim została rozmieniona na drobne. Po co komuś wiedzieć, jeśli z tą wiedzą nic nie zrobi? Po co komu menu, jeśli nie zamówi żadnej potrawy?
Rzeczywiście, siedzimy w jednej z krakowskich restauracji i musimy wybrać coś do jedzenia... Ale wróćmy do tematu. Zgodziłbym się z Moserem, jednak z miłością u ludzi, którzy wierzą, to różnie bywa.
To prawda. Dlatego odpowiedź Mosera nie jest jedyną możliwą odpowiedzią na problem ukrycia. Każdy człowiek jest inny i w każdym przypadku sytuacja może wyglądać inaczej. Jedni ponoszą jakąś – poznawczą lub moralną – winę za brak kontaktu z Bogiem. W przypadku innych brak takiego kontaktu, a zwłaszcza brak poczucia biskości Boga, może być etapem dojrzewania duchowego. Mistycy podpowiadają, by tzw. ciemną noc potraktować jako szansę na oczyszczenie z fałszywych wyobrażeń o Nim. Niekiedy milczenie Boga może być czasem oczyszczenia nas samych, jakiejś rezygnacji z naszych – nawet najszlachetniejszych, ale tylko naszych – ambicji lub planów.
Temat Boga ukrytego powraca, gdy dotkniemy problemu zła. Zadajemy sobie pytanie, dlaczego nie interweniuje.
W tym kontekście zwróciłbym uwagę na dwa chrześcijańskie podejścia do zagadnienia ukrycia poprzez zło. Pierwsze wiąże się z doktryną grzechu pierworodnego. Ja ją rozumiem w ten sposób, że doskonała relacja człowieka z Bogiem została w pewnym momencie przerwana z winy człowieka. Człowiek odrzucił Boga i harmonijny, dobry świat, który On mu zaoferował. Po grzechu pierworodnym żyjemy jako ludzkość w kompletnie innym świecie niż ten pierwotny świat. Wygnanie z raju symbolizuje nasze metafizyczne przejście do innego świata lub metafizyczną przemianę na gorsze starego świata, którego wszelkie ślady zostały zatarte. Przez swoją śmierć i zmartwychwstanie Chrystus to wszystko pokonuje, lecz skutki tamtego zerwania relacji funkcjonują wciąż w naszym życiu, aż do końca świata. Stąd nie mamy takiego dostępu do Boga, jaki byśmy chcieli mieć. Stąd zło i ukrycie.
A drugie podejście?
Drugie podejście traktuje zło, można powiedzieć, jako etap rozwoju lub jako czynnik stymulujący nasze dojrzewanie.
We współczesnej psychologii mówi się „rozwój przez kryzys”.
A jeżeli jest taka kategoria w psychologii, to dlaczego nie miałoby jej być w teologii? Księga Rodzaju to nie tylko opowieść o grzechu, ale także Boży nakaz, abyśmy czynili sobie ziemię poddaną. A skoro tak, to ziemia – cały świat – i my sami nie jesteśmy gotowi. Bóg nie daje nam wszystkiego od razu, lecz chce, byśmy na dobro jakoś zapracowali. Chce, byśmy przez pewien wysiłek dochodzili do Niego. Właśnie z tego powodu nasz świat jest niedoskonały, nasze życie jest trudne, a istnienie Boga nie jest oczywiste.
Mówiąc krótko, nie ma sprzeczności między istnieniem Boga a jego ukryciem?
Tak. Podobnie jak nie ma sprzeczności między istnieniem zła a istnieniem Boga. Ateistyczny argument ze zła i ateistyczny argument z ukrycia są do siebie podobne. One mówią, że jeśli Bóg istnieje, to nie powinno być ani ukrycia, ani zła. A ponieważ jest inaczej – Boga nie ma. Jednak pierwsza przesłanka tego rozumowania jest fałszywa, gdyż w naszej rozmowie podaliśmy powody – jak choćby w koncepcji rozwoju – dla których Bóg mógł dopuścić zło i ukrycie. Co więcej, hipoteza grzechu pierworodnego w wyrazisty sposób pokazuje, że w pierwotnym planie Boga nie było ani zła, ani ukrycia. Winę za nie ponosi człowiek.
A może warto do tematu podejść jeszcze inaczej i zapytać: czy Bóg ukrywa się w człowieku?
Jeśli zgodzimy się co do tego, że chrześcijaństwo jest religią niosącą prawdę, to musimy się zgodzić na to, że Bóg stał się człowiekiem. A jeśli tak, to Bóg wszedł w historię człowieka. Przyjął naturę ludzką i przez to – jak mówił Jan Paweł II – zjednoczył się poniekąd z każdym z nas. Stał się więc nam bardzo bliski. Jednak kosztem tej bliskości jest pewien rodzaj ukrycia. Święty Tomasz z Akwinu podkreślał, że konsekwencją wcielenia jest ukrycie boskości za zasłoną człowieczeństwa. Ukrycie i bliskość w ujęciu chrześcijańskim są bardzo ze sobą związane. Z jednej strony Bóg wcielony w osobie Jezusa Chrystusa jest jednym z nas, jest bratem w naszej ludzkiej naturze, z drugiej zaś strony Jego bóstwo jest ukryte w człowieczeństwie. Nieraz śpiewamy tę piękną pieśń eucharystyczną św. Tomasza, w której pojawiają się słowa: „Bóstwo swe na krzyżu skryłeś wobec nas”. Bóg ukryty w człowieku, i to człowieku ukrzyżowanym. A teraz owo bóstwo i człowieczeństwo Chrystusa skryte jest pod postacią konsekrowanego chleba. Niesamowita bliskość! Ale ta bliskość stwarza ryzyko nierozpoznania Boga. Bo to jest bliskość w skrytości.
Kolejny paradoks...
... którego nie da się uniknąć. Bliskość bytowa kosztem ukrycia poznawczego. Bóg w jednym z nas i w chlebie na ołtarzu przed nami, ale zasłonięty obliczem człowieczeństwa i fizyczno-chemicznymi własnościami postaci eucharystycznych. Cóż, Kierkegaard powiadał, że dowodem na prawdziwość chrześcijaństwa jest jego paradoksalność.
Dlaczego?
Bo życie jest paradoksalne.
Życie jest paradoksalne, a my wciąż jesteśmy w drodze.
Jesteśmy w drodze do Boga, a On jest w drodze do nas.
Fragment wywiadu z książki „Bóg na logikę. Rozmowy o wierze w zasięgu rozumu”, jaka ukazała się w Bibliotece Gościa Niedzielnego.
Dziennikarz „Gościa” Piotr Sacha i filozof KUL prof. Jacek Wojtysiak odbywają pasjonującą podróż do świata, w którym wiara i rozum spotykają się w sposób naturalny. KSIĄŻKĘ MOŻNA ZAMÓWIĆ TUTAJ: SKLEP.GOSC.PL