Mam tę zbawienną cechę, że gdy zewsząd atakuje mnie nachalny komunikat, moje zmysły wyłączają się i nie jestem w stanie go odebrać. Gdy więc na ulicach pojawiają się setki billboardów, a w telewizji celebryci wspierają kolejną arcyważną kampanię społeczną, która ma odmienić oblicze tej ziemi, do mnie to po prostu nie dociera. Żyję dalej w błogiej nieświadomości, że tuż obok mnie dzieje się coś przełomowego.
Podobnie jest z polską europrezydencją, o której trąbi się od miesięcy nie zważając na to, że fakt, iż polski przedstawiciel przewodniczy Radzie Unii Europejskiej, nie ma wielkiego wpływu na rzeczywistość. Jednym z elementów kampanii propa… znaczy się, informacyjnej, jest logo polskiej prezydencji.
Każdy je widział, ja też, natomiast dopiero dziś, gdy wiozący mnie do pracy tramwaj zatrzymał się na przystanku, przyjrzałem mu się dokładnie. Kontemplacja tego dzieła doprowadziła mnie do oświecenia i napełniła mego ducha spokojem. Bo oto zdałem sobie sprawę z tego, że kolorowe strzałki, z których złośliwcy śmiali się, że symbolizują m.in. wzrost bezrobocia i podwyżkę podatków w Polsce, niosą ze sobą o wiele bardziej optymistyczny przekaz.
Te strzałki to ludziki, trzymające się za ręce. Kolorowe, jak Unia Europejska jest kolorowa, różnorodna, a jednocześnie równość ubezpieczająca. Jesteśmy częścią jednej wielkiej europejskiej rodziny. Ten tęczowy korowód nienachalnie prowadzi ludek, trzymający w ręku polską flagę. Primus inter pares, na czas najbliższego półrocza, oczywiście.
Tylko dlaczego te ludziki nie mają głów?
Stefan Sękowski