Parafia w zamożnej części miasta, perła diecezji, zamieszkiwana przez wikariusza generalnego i gromadę kurialistów, wymarzone miejsce na emeryturę. Był jeden problem: od 30 lat nie wydarzyło się tam nic nowego, formacja niemal przestała istnieć. Nagle zaczęły się dziać niesamowite rzeczy, parafia zaczęła się budzić…
„Nie mamy potrzeby słuchać o Jezusie. Chcemy grać w karty!” Po tych słowach walnęła w stół, a na sali zapadła martwa cisza. Szczęki wszystkim opadły, a dłonie ściskające gotową do rozgrywki kolejną kartę zawisły w powietrzu. Na twarzach – oprócz szoku – malował się niekłamany podziw, że wyraziła to, co tak naprawdę myśleli wszyscy. Tydzień wcześniej wyszło na jaw, iż rzeczywiście w poniedziałki wieczorem zamierzam przejąć salę parafialną i przeprowadzić dziesięciotygodniowy program ewangelizacji zwany kursem Alpha. Wrzawa była tak wielka, że konieczne było zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia rady parafialnej. Namawiano mnie do wycofania się z tego pomysłu, lecz ja, 31-letni ksiądz prowadzący swoją pierwszą parafię, uparłem się. Nie było innej opcji. Nie wiedziałem wówczas, iż jest to pierwsza z wielu potyczek z klubem karcianym, jakie czekały mnie przez następne dziesięć lat kapłaństwa.
Pan Bóg pobłogosławił naszą małą parafię w pierwszych próbach prowadzenia Alpha i dotarcia do tych w naszej wspólnocie, którzy do kościoła nie uczęszczali. W ciągu następnego roku w tej małej parafii poniedziałkowe wieczory zgromadziły ponad sto osób, chcących słuchać przesłania Ewangelii i przyjąć zaproszenie, by na nie odpowiedzieć. Życie ludzi ulegało przemianie. Letnie serca rozpalały się, a dotychczas dalecy od Kościoła spotykali Jezusa w niesamowity sposób, doświadczali Ducha Świętego i powracali do wspólnoty wiary. Wielka konfrontacja z karciarzami była tego warta.
Gdzie „upchnąć” formację?
Pomimo iż klub karciany otrzymał możliwość wyboru dowolnego dnia lub godziny poza poniedziałkowymi wieczorami, jego członkowie zdecydowali się opuścić parafię i udać gdzie indziej. Zachodziliśmy w głowę, o co może chodzić – w końcu spotkania tego klubu odbywały się tu od XIV wieku i wydawało się, że uczestniczyli w nich jeszcze niektórzy członkowie założyciele. Tajemnica, dlaczego nie mogli przenieść się na inny wieczór, została rozwiązana rok później. Latem drugiego roku mojej posługi w tej wspólnocie została mi powierzona druga, mniejsza parafia, odległa o około 8 mil.
Książkę ks. Mallona zamówisz TUTAJ
Parafia ta chyliła się ku upadkowi: malała frekwencja, nie było żadnej działalności poza służbą liturgiczną. Jedynie kilku wiernych parafian nadal opiekowało się budynkami. Ledwo wiązali koniec z końcem, organizując w sali parafialnej przynoszące znikomy dochód wspólne kolacje. Przede wszystkim jednak należało wdrożyć program katechetyczny. Wymagało to upchnięcia w malutkiej auli około 30 dzieci w wieku od pięciu do szesnastu lat. Co tydzień powracał problem znalezienia dla tak niejednorodnej grupy katechety czy bardziej… opiekunki do dzieci. W tej sytuacji postanowiliśmy wydzielić grupę uczniów szkół średnich i zorganizować dla nich osobne spotkania formacyjne zamiast tradycyjnej lekcji religii. Jedynym wieczorem, który wchodził w rachubę, był wtorek, lecz tego dnia aula była zajęta przez... właśnie tę grupę, którą wyprosiłem z poniedziałkowych wieczorów w pierwszej parafii. Tajemnica została rozwiązana: karciarze nie mogli zmienić dnia, ponieważ co wieczór grali w innej miejscowości!
Perła diecezji
W latach 2004–2010 byłem proboszczem stosunkowo dobrze sytuowanej parafii w zamożniejszej części miasta. Tradycyjnie była to perła diecezji; od zawsze mieszkał w niej wikariusz generalny archidiecezji wraz z gromadą kurialistów. Jeszcze do niedawna księża uważali ją za parafię, w której warto spędzić ostatnie lata przed emeryturą. W rezultacie przez 30 lat nie wydarzyło się tam nic nowego. Budynki rozpadały się, gdyż naprawy wiecznie odkładano, ale i Kościół z żywych kamieni – ludzi – nie był w dużo lepszym stanie. Nie prowadzono formacji w wierze dla dorosłych, nie rozwijano posług, brakowało liderów. Pod wieloma względami parafia egzystowała dzięki swej aurze wspaniałej przeszłości. Jedynym plusem był brak klubu karcianego. Natomiast w budynku parafialnym spotykały się cztery razy w tygodniu grupy skautów w różnym wieku – i to od 30 lat. Po raz kolejny rozpoczęła się seria rozmów z nieodpłatnie korzystającymi z naszych budynków grupami – podjęliśmy próbę przejęcia naszego lokalu choćby na jeden wieczór, aby zorganizować Alpha. W ciągu sześciu lat mojego tam pobytu w końcu odzyskaliśmy kontrolę nad budynkami parafii i przeprowadziliśmy kilkanaście wielotygodniowych programów formacji wiary dla 70–80 osób jednocześnie. Nie trzeba dodawać, że ta uśpiona parafia poczęła się budzić i zaczęły się dziać niesamowite rzeczy.
W roku 2005, rok po przeprowadzce do nowej parafii, ponownie powierzono mi drugą parafię, odległą o około milę. Jej stan niewiele różnił się od poprzedniej, z wyjątkiem faktu, iż 90 procent jej obiektów zostało wydzierżawionych szkole dla chłopców. Gościła ona również lokalną ligę koszykówki, która miała tyle wspólnego z parafią, że jedna z drużyn grała pod jej nazwą. Niewykorzystana przez te grupy przestrzeń była zazdrośnie strzeżona przez dwa – tak, zgadliście – popołudniowe kluby karciane.
Czysta karta?
W końcu zostałem proboszczem parafii Świętego Benedykta. Przybyłem tam w trzy miesiące po oddaniu do użytku nowiutkiego, supernowoczesnego obiektu. Parafia ta powstała z połączenia trzech wcześniej istniejących, wierni zaś – niektórzy chętnie, inni mniej – od kilku miesięcy modlili się pod jednym dachem. Na miejscu znalazłem się przed rozpoczęciem pierwszego w życiu tej parafii roku duszpasterskiego. „Świetnie – pomyślałem – czyste konto. Żadnych grup korzystających z naszych budynków, natomiast sporo miejsca na zainicjowanie programów ewangelizacyjnych i formacji wiary dorosłych. Możemy zacząć budować Kościół z żywych kamieni, odpowiadający pięknej architekturze”.
Ku mojemu przerażeniu w ciągu tygodnia zdałem sobie sprawę, że innym grupom złożono już ustne obietnice dotyczące udostępnienia naszych pomieszczeń. Należało więc działać szybko. Choć jednak próbowaliśmy się dogadać, zrobić to czy tamto, nie udawało się. My nie zamierzaliśmy ruszać z żadną inicjatywą przez kolejne cztery miesiące, a czas ten wykorzystać na przygotowania, jednak harcerze potrzebowali umowy na wynajem długoterminowy, więc od razu zdecydowali się przenieść gdzie indziej. Drugą grupą był... spory klub karciany. Tu poszliśmy na kompromis.
Ustaliliśmy, że dzielimy przestrzeń do grudnia, ale w styczniu, kiedy rozpoczniemy w św. Benedykcie kurs Alpha, karciarze mają przenieść się w inne miejsce lub na inne godziny. Kiedy po raz pierwszy mieliśmy podzielić się salą, czekało nas kilka wstrząsów. Pierwszy związany był z tym, iż na szkolenie dla liderów Alpha zgłosiło się 160 osób. Drugi przeżyłem, kiedy wszedłszy do sali, spotkałem się z gniewnymi spojrzeniami sześćdziesięciu–osiemdziesięciu 60–80-letnich graczy: w większości były to te same osoby, które „eksmitowałem” z małej wiejskiej parafii dziesięć lat wcześniej.
Kryzys, ale czego?
W kolejnych rozdziałach będę próbował pokazać, iż wiele nieporozumień w dzisiejszym Kościele, w tym tych dotyczących przeznaczenia naszych budynków, wypływa z kryzysu tożsamości. Istotą Kościoła jest bowiem jego misyjność. Przedstawię teologiczne podstawy tej tożsamości oraz zaproponuję model odnowionego życia parafialnego. Modlę się, aby kościelni liderzy oraz ci wszyscy, którym zależy na przyszłości, znaleźli w tej książce projekt Bożej Odnowy Kościoła – tak bardzo przez nas ukochanego.
Kluczem do odzyskania budynków każdej z prowadzonych przeze mnie parafii było zajęcie się przyczyną przekazania ich różnym klubom zainteresowań. Chodzi o tożsamość. W Kościele wiele mówi się dziś o kryzysach. Słyszymy, że mamy kryzys powołań, kryzys rodziny, kryzys małżeństw, kryzys finansowy, kryzys wiary, kryzys nadużyć seksualnych, kryzys przywództwa oraz kryzys… [wstaw tutaj swój własny]. Wokół tych kwestii toczy się wiele cennych dyskusji, osobiście uważam jednak, iż naszym najgłębszym kryzysem jest kryzys tożsamości, pozostałe zaś są jedynie objawami tego najgłębszego ze wszystkich: zapomnieliśmy, kim jesteśmy i do czego jako Kościół jesteśmy powołani. Kiedy tak się dzieje, szybko przestajemy pamiętać nie tylko o tym, do czego służą budynki parafii, ale również dlaczego w ogóle istniejemy jako Kościół.
Fragment książki ks. Jamesa Mallona „Boża Renowacja”, która właśnie ukazała się nakładem Biblioteki „Gościa” i Alpha Polska. Zachęcamy do zakupu książki i podręcznika w promocyjnej cenie: SKLEP.GOSC.PL
Ks. James Mallon