Wyczekują jakiejkolwiek pomocy! Są miejsca, do których nie dotarły jeszcze służby

„Obiecałam tym ludziom, że ja ich tak po prostu nie zostawię, że opowiem wszystko, co widziałam” – mówi Marta Kobierna. Wraz z mężem w poniedziałkowe popołudnie przybyli do miejsc, do których dotychczas nie dotarła żadna pomoc dla powodzian.

Akcja była spontaniczna. Po usłyszanych apelach w telewizji Marta ze swoim mężem Michałem postanowili działać. Napisali post w mediach społecznościowych, w którym poinformowali, że za kilka godzin jadą na zakupy po produkty, które przekażą ofiarom powodzi w Lądku-Zdroju. Zachęcali też wszystkich do szybkich wpłat na ten cel. Do południa zebrali ponad 3 tys. zł, za które zakupili wodę butelkowaną, chleb, gotowe dania w słoikach, kuchenki gazowe, kilka garnków, gumowe rękawiczki i naładowane powerbanki, a także dla dzieci pieluchy, chrupki i musy owocowe. Zapakowaliśmy wszystko do naszego busa i wyruszyliśmy w drogę mówi Marta.

Jedyna dostępna droga dojazdowa do Lądka-Zdroju biegła w tamtym momencie przez Czechy. W międzyczasie pękł zbiornik w Topoli i musieliśmy zawrócić. Dlatego jechaliśmy ostatecznie od strony Ołdrzychowic i Trzebieszowic, czyli od strony Kłodzka. Obie miejscowości zostały doszczętnie zniszczone przez wodę. Zerwane mosty i asfalt z dróg oraz, co najgorsze, wiele zrujnowanych domów to krajobraz po kataklizmie ostatniego weekendu. Przyznaje, że sytuacja się poprawia z godziny na godzinę, ale w poniedziałek wciąż było bardzo trudno. W Trzebieszowicach spotkała nas niemiła niespodzianka. Okazało się, że most, ze względu na częściowe uszkodzenie, jest zamknięty i grozi zawaleniem. Nie było to jednak w żaden sposób oznaczone. Gdyby jedna pani nie wyszła i nas nie powstrzymała, to mogło się to naprawdę źle skończyć dodaje.

Wyczekują jakiejkolwiek pomocy! Są miejsca, do których nie dotarły jeszcze służby   Okolice Ołdrzychowic i Trzebieszowic. Zdjęcie nadesłane.

Ta krótka interwencja przerodziła się w rozmowę. Pani powiedziała, że nie ma prądu, zasięgu telefonicznego i nie może dać znać bratu, że żyje. Zostawiliśmy jej powerbank, coś do jedzenia i wodę mówi. Wdzięczna kobieta zaczęła opowiadać o tym, co spotkało mieszkańców jej wioski. Wspominała, że przez miejscowość przeszły dwie fale, ale o drugiej nikt nie ostrzegł. Życie uratowała, uciekając na strych, który był jedynym bezpiecznym miejscem. Poza opisem żywiołu kobieta zwróciła również uwagę, że przejeżdżało tędy wojsko. Zatrzymała ich, poprosiła o pomoc w wyrzuceniu z jej domu błota. Ci jednak odpowiedzieli, że nie mają odpowiedniego sprzętu i... rozkazów. Była bardzo zawiedziona opowiada M. Kobierna. 

Zawiedzionych jest również wielu innych mieszkańców. Inna z napotkanych pań mówiła rozżalona, że nikt się nimi nie interesuje, że zostali sami sobie, a władze gminy i służby ratunkowe nawet się nie zatrzymują, by spytać, czy wszystko jest OK opowiada Marta.

A OK wcale nie jest. Wspomniana pani opowiadała, że jej teść przeszedł operację i szwy po zabiegu jeszcze nie zostały ściągnięte. Zatrzymała ratowników w karetce i poprosiła o zmianę opatrunku i obejrzenie rany. Dobrze, że się pojawili, bo miejscowi nie mają jak się wydostać ze swojej wsi. Samochody pozalewane, drogi ledwo przejezdne, a poza tym nie wiadomo, do którego szpitala lub lekarza jechać opowiada. Problemem jest też brak prądu i zasięgu telefonii komórkowej. Nawet jakby chcieli, to nie bardzo mają jak wezwać pomoc dodaje. Przyznaje przy tym, że będąc na miejscu, nie widzieli żadnych służb. Przykro było patrzeć na te zniszczenia i słuchać tego wszystkiego, o czym mówili ludzie. Te dwie wioski robią bardzo przygnębiające wrażenie. Połowy domów po prostu nie ma albo ich ściany są powalone. Ci ludzie nie są w stanie się sami odbudować zaznacza.

Straty są ogromne. W zasadzie nie ma rzeczy, która nie byłaby na miejscu potrzebna. Trzeba wynosić całkowicie zniszczone meble z domów. Zalanych jest wiele studni. Trzeba odpompować brudną wodę, by zaczęły się oczyszczać. Wtedy mieszkańcy będą mieli wodę do celów gospodarczych. Ale najbardziej chyba przerażające było dla mnie to, że w ogóle nie mają tam nawet wody pitnej i nikt nie przyjechał im jej dostarczyć zauważa. 

Wyczekują jakiejkolwiek pomocy! Są miejsca, do których nie dotarły jeszcze służby   Okolice Ołdrzychowic i Trzebieszowic. Zdjęcie nadesłane.

Woda pitna to pierwsza potrzeba. Druga to ludzie chętni do pracy. Co istotne, nie widać tam lamentu i załamywania rąk. Oni wszyscy zabrali się od razu do roboty. Bez pomocy z zewnątrz się jednak nie obędzie, a przecież jesień i chłodniejsze dni za pasem. Mury nie zdążą wyschnąć przed zimą, więc mieszkańcy będą musieli przebywać w tej wilgoci zauważa. Przyznaje przy tym, że chyba nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić ogromu tej tragedii, jeśli nie widział skutków na własne oczy.

Marta Kobierna zaznacza, że znacznie lepiej koordynowana jest pomoc w Lądku-Zdroju. Skierowano nas od razu do punktu przyjmowania i wydawania pomocy. Tam rozładowano nasze auto i ruszyliśmy w drogę powrotną relacjonuje. Do swojej opowieści dodaje jeszcze jeden element. Po powrocie odczytałam wiele wiadomości i odebrałam kilka telefonów od ludzi z różnych miejsc w Polsce, którzy wiedząc, że byliśmy przekazać dary powodzianom, chcieli zorganizować podobne wypady. Dopytywali, jakie są rzeczywiste potrzeby i gdzie się kierować. Wzruszyło mnie to. To piękne, że w ludziach jest dobro oraz, że są tacy wrażliwi.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Karol Białkowski Karol Białkowski Dziennikarz, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego”. Z wykształcenia teolog o specjalności Katolicka Nauka Społeczna, absolwent Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu. Wieloletni prezenter i redaktor wrocławskiego Katolickiego Radia Rodzina, korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej, a od 2011 roku dziennikarz „Gościa”. Przez prawie 10 lat kierował wrocławską redakcją GN.