Po 33 latach więzienia został oczyszczony z zarzutów i uniewinniony. – Trzymały mnie wiara i moja rodzina, która nigdy we mnie nie zwątpiła – mówi Beniamino Zuncheddu. Ostatnio spotkał się z papieżem Franciszkiem. Wcześniej wybaczył świadkowi, który wskazał go jako wielokrotnego mordercę, a następnie wycofał swoje oskarżenia.
Wieczorem 28 lutego 1991 roku całe Włochy śledziły festiwal w San Remo. Przed telewizorem zebrali się też bliscy Zuncheddu, w ich rodzinnym domu w Burcei na południu Sardynii. Było już dość późno, gdy sielską atmosferę przerwał dzwonek do drzwi. Jak się okazało, nie zapowiadał nic dobrego. Policjanci z komisariatu w Cagliari skuli zaskoczonego mężczyznę i mimo protestów rodziny wywlekli go z domu. Tak rozpoczął się koszmar 26-letniego człowieka, który od początku mówił, że jest niewinny i nigdy się nie poddał, mężny siłą swej niewinności. Mimo to w szybkim procesie został skazany na dożywocie za potrójne morderstwo i usiłowanie zabójstwa czwartej osoby (był to świadek, który złożył w czasie śledztwa fałszywe zeznania, ulegając manipulacjom jednego z policjantów, a potem je wycofał). „Zeznania świadków obrony były ignorowane, podobnie jak moje alibi, a ja mówiłem jedynie, że jestem niewinny, jak to powtarzałem potem przez całe lata” – wspomina Zuncheddu w książce napisanej wspólnie z adwokatem, który doprowadził do wznowienia procesu i uniewinnienia. Gdy wyszedł na wolność, miał 60 lat. „W więzieniu spędziłem trzydzieści dwa lata, osiem miesięcy i dwadzieścia trzy dni. Od początku do końca zadawałem sobie jedno pytanie: dlaczego?” – opowiada w książce zatytułowanej „Jestem niewinny”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Beata Zajączkowska