O trudnym charakterze świętego stygmatyka i jego dzieciach duchowych z o. Marciano Morra OFMCap, świadkiem życia św. o. Pio, rozmawia Joanna Bątkiewicz-Brożek.
Święty się złościł?
– I to jak! Tłumaczył, że to wynik jego charakteru i nic na to nie poradzi. Ojciec Pio był więźniem konfesjonału. Kiedy po 16 godzinach wychodził z niego, oblepiały go kobiety i błagały o modlitwę, dotykały. Ja bym też wyszedł z siebie.
Jakim jeszcze typem człowieka był święty stygmatyk?
– Pięknym. Nigdy nie opowiadam o nim w kontekście stygmatów, bilokacji, cudów. Bo nie widać wtedy brata, z którego kipiała energia, inteligencja, spryt. Czytał w ludzkich spojrzeniach. Żartował często z nutą sarkazmu. Do historii przeszła sprawa kobiety z Foggii, która przyszła do niego po radę. Miała stanąć przed sądem za rzekomy nielegalny handel mąką. Po drugiej wojnie światowej ludzie tak ratowali się przed biedą. Otóż ta kobieta pyta, czy wynająć adwokata. A o. Pio na to: „Sama stań przed sądem i mów wszystko na opak: kiedy spytają, jak się nazywasz, wyrecytuj adres itd.”. Kobieta zdziwiła się, ale posłuchała. Sędzia uznał ją za szaloną i kazał wyprowadzić z sali. Uniewinniono ją. Przyjechała do o. Pio z pretensjami, bo „zgrzeszyła, odgrywając szaloną przed sądem”. Ojciec Pio odparł: „Ależ nie, niczego nie udawałaś. Szalona to ty jesteś”. Historia ta tak się spodobała naszym braciom, że odgrywali ją na role (śmiech).
Uczestniczył Ojciec we Mszach sprawowanych przez o. Pio. Dlaczego trwały tak długo?
– Nie zawsze tak się działo. Kiedy mógł odprawiać w kościele, robił to dwie godziny. Potem Watykan ograniczył mu czas na Eucharystię do 45 minut. Przyjął to z bólem, ale na tym polegała też jego świętość – był posłuszny Kościołowi nawet w okresie, kiedy doświadczył z jego strony wielu cierpień. I kiedy na dwa lata zakazano mu publicznego odprawiania Mszy św., to w kaplicy klasztoru sam celebrował Eucharystię nawet przez kilka godzin. Brat, który mu towarzyszył, zwykle zasypiał. Czemu tak długo? W czasie Mszy były dwa momenty, kiedy o. Pio zastygał: w czasie modlitwy „za żywych” tuż przed konsekracją i tuż po niej.
I co się z nim wtedy działo?
– Wbijał wzrok w jakiś punkt i stał nieruchomo nawet 30 minut, jakby go nie było. Wkraczał w mistyczną jedność z Bogiem. W kościele zapadała głęboka cisza i tak trwaliśmy, aż o. Pio „wracał” i podejmował modlitwę. Złośliwi szeptali – „o, teraz wpatruje się w tę kobietę” (śmiech).
Wspomniał Ojciec o duchowych dzieciach o. Pio. Kto stawał się takim dzieckiem?
– Sam poszedłem do o. Pio i poprosiłem go, by mnie adoptował jako syna duchowego. Odpowiedział: „Dobrze, ale nie przynieś mi wstydu”. Ojciec Pio troszczył się nie tylko o sprawy ducha swoich „dzieci”, ale interesował się ich życiem, zdrowiem w najdrobniejszych szczegółach – czy skończył się już kaszel, spadła gorączka? Jak ojciec dawał rady: „Sprzedaj ten dom i kup ten grunt”. Ludzie więc do niego garnęli się masowo. Jedni stawali się dziećmi duchowymi świętego i przyjeżdżali, żeby się spowiadać u o. Pio i po poradę – pamiętał wszystkich. Byli też tacy, którzy opuszczali swoje domy, przyjeżdżali z Ameryki, z Dolomitów czy Sycylii, przeprowadzali się do San Giovanni Rotondo. Uczestniczyli we Mszach odprawianych przez o. Pio i co 15 dni spowiadali się u niego.
Dziś na świecie są tysiące duchowych dzieci o. Pio. Co znaczy być dzieckiem duchownym o. Pio?
– Żyć tak, by nie stracić z oczu Ojca, żyć Ewangelią, nauką Kościoła, błogosławieństwami, przebaczeniem, bronić życia, nie być obojętnym na aborcję i manipulacje przy życiu. Samo odmawianie pięciu „Ojcze nasz” nie wystarczy. Jeśli spotkasz biedaka, nie wolno ci przejść obojętnie. Jeśli nie możesz mu nic podarować, podziel się uśmiechem. Dzieci duchowe o. Pio muszą dziś tworzyć lepszy świat.
Ojciec Pio prosił swoje duchowe dzieci, by decydowały się na tzw. ofiarę zastępczą. Co to oznacza?
– Postaram się to wytłumaczyć na przykładzie o. Edoardo. Nasz współbrat pewnego dnia załamał się nerwowo, jego stan był poważny. Musiał się leczyć w klinice. Zwrócił się do o. Pio: „Niech mi ojciec pomoże i uzdrowi na zawsze”. Ojciec Pio odmówił: „Na moim ciele nie ma już ani pięciu centymetrów, by nosić twoją chorobę”. Ojciec Edoardo był załamany: „To znaczy, że abym wyzdrowiał ja, ojciec musiałby zachorować za mnie?”. O to więc chodzi w ofierze zastępczej – jeden zabiera chorobę drugiemu, choruje albo decyduje się na cierpienie psychiczne lub inny trud za drugą osobę. Tak jak Jezus na krzyżu – ofiarował się za nas.
To wysoka poprzeczka.
– Jak konstruuje się dzisiaj lepszy świat? Formułując prawa, ulepszając drogi, systemy społeczne. Tylko że to nie eliminuje zła. Ludzie zajęci są pracą dla własnych dóbr. Tymczasem jesteśmy odpowiedzialni za innych ludzi, za ich zbawienie. Po to zostaliśmy ochrzczeni – przy chrzcie o. Pio mówił „niech to uświęci ciebie i innych”.
Ale czy Pan Bóg potrzebuje naszego cierpienia?
– Pan Bóg nie potrzebuje niczego, nawet „Ojcze nasz”. To my tego potrzebujemy. To nie Bóg potrzebuje cierpienia, ale nasi bracia. Chodzi o stworzenie takiej mentalności w świecie, że żyjemy jedni dla drugich. Że pracujemy nie dla siebie, ale dla drugich. Pani praca polega na rozmawianiu m.in. z takimi jak ja. Pan Bóg nie potrzebuje tego, ale chce, by pani, pisząc, przekazała światu Jego myśl.
Joanna Bątkiewicz-Brożek