Liban przypomina beczkę prochu. Wystarczy iskra, by wybuchła, zapalając cały Bliski Wschód. – Bohaterstwem nie jest wojna przy użyciu śmiercionośnej broni, jest nim budowanie pokoju – podkreśla maronicki patriarcha kard. Béchara Boutros Raï.
Hassan wrócił właśnie ze swej wioski leżącej na południu Libanu, tuż przy granicy z Izraelem. Przedłużający się od tygodni zmasowany ostrzał sprawił, że 120 tys. tamtejszych mieszkańców, w tym 30 tys. dzieci, musiało opuścić swe domy, pola i gaje oliwne. Teren ten należy do najbardziej żyznych w Libanie i właśnie tam produkowano najlepszą oliwę. – Z tysiąca moich stuletnich oliwek zostało zaledwie kilka. Ziemia jest spalona przez bomby fosforowe użyte przez Izrael, by ponownie móc ją uprawiać, będą musiały upłynąć dziesięciolecia. Oznacza to nie tylko wzrost ubóstwa, ale i możliwość pojawienia się wielu chorób – mówi mężczyzna. Jego rodzinny dom w Meis el-Jabel jeszcze stoi, ale wiele innych budynków legło w gruzach. – Zostali jedynie ludzie, których nie stać na emigrację, przecież za dach nad głową trzeba zapłacić i z czegoś się jeszcze wyżywić – podkreśla ze smutkiem. Sam z rodziną schronił się w Tyrze, ale i tam sytuacja staje się coraz bardziej niebezpieczna, więc kolejni uchodźcy przygotowują się do wyjazdu w kierunku Bejrutu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Beata Zajączkowska