Kiedy wiesz, że jesteś w kochających Bożych rękach, to przetrwasz wszystko.
Jedna z moich znajomych, matka szóstki dzieci, w tym dwójki adoptowanych, całymi latami zadawała sobie pytanie, dlaczego w wyniku poronień straciła aż pięcioro dzieci. I teraz odnalazła odpowiedź. Jej córka, która zamierzała dokonać aborcji, właśnie zmieniła zdanie – tylko dlatego, że w dzieciństwie codziennie modliła się z rodzicami także za rodzeństwo, które zmarło przed urodzeniem, i miała świadomość, że człowiek żyje od poczęcia, a nie jest tylko „zlepkiem komórek”. „Piątka moich nienarodzonych Aniołków w niebie ocaliła teraz życie mojego przyszłego wnuka” – stwierdziła moja znajoma. Podziwiam ją oraz jej męża za to, jak dzielnie radzili sobie z bolesnymi przeżyciami, z jaką ufnością oddawali swe cierpienie Panu Bogu, jak nie zatrzymywali się na tragedii, która ich spotkała, ale żyli dalej. To zaprocentowało, umocniło też ich wiarę i ich małżeństwo. „Niekiedy uda się znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego jakieś zdarzenie ma miejsce, a niekiedy nie. Ale nie to jest najważniejsze. Kiedy wiesz, że jesteś w kochających Bożych rękach i gdy Chrystus jest dla ciebie najważniejszy, to przetrwasz wszystko” – usłyszałam.
Podobne słowa wypowiedziała do mnie ostatnio koleżanka, matka siedmiorga dzieci, które odeszły w wyniku poronień. „Za każdym razem przyjeżdżaliśmy z mężem ze szpitala do domu, płakaliśmy, ale zaraz potem ofiarowaliśmy wszystko Panu Bogu, i to nas ratowało. Pomocą były też grupy wsparcia przy kościołach, zaprzyjaźniliśmy się z wieloma małżeństwami w podobnej sytuacji i dziś stanowimy jedną wielką rodzinę”. Obecnie mają nastoletnią córkę. „Kiedy mąż dowiedział się, że jestem w kolejnej ciąży, poruszył niebo i ziemię, by ktoś za nią modlił się codziennie przez 24 godziny, modlitwą nieustanną. Byliśmy to my, bliscy z naszej rodziny, ale też siostry klauzurowe, zakony kontemplacyjne. I tak aż do narodzin naszej córeczki” – słyszę.
Do wspomnienia powyższych zdarzeń skłoniły mnie proaborcyjne komentarze polityków wygłaszane podczas pompowanego w mediach laickiego Campusu dla młodzieży. O ile bardziej byłyby pożyteczne świadectwa autentycznie wierzących małżeństw – mogłyby ocalić niejedno ludzkie życie. Może warto by zorganizować chrześcijański Campus dla młodych?