Sukces obrony życia w Sejmie, polegający na przesłaniu projektu całkowicie zakazującego zabijania dzieci do dalszych prac parlamentarnych, oznacza m.in. że temat aborcji zajmie ważne miejsce w nadchodzącej kampanii wyborczej. Ważne argumenty w zbliżającej się dyskusji zawarte zostały w sejmowym przemówieniu przedstawiciela Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej Mariusza Dzierżawskiego 30 czerwca. Zamieszczamy ją poniżej.
Trybunał Konstytucyjny w uzasadnieniu wyroku z 28 maja 1997 r. stwierdził: „Wartość konstytucyjnie chronionego dobra prawnego, jakim jest życie ludzkie, w tym życie rozwijające się w fazie prenatalnej, nie może być różnicowana”. Oznacza to, że ustawa dopuszczająca w trzech przypadkach zabijanie dzieci przed narodzeniem jest sprzeczna z konstytucją, bowiem różnicuje wartość życia ludzkiego.
Projekt, który dziś przedkładam Sejmowi, jest konsekwentnym zastosowaniem zasad sformułowanych w konstytucji. Istotą proponowanych zmian jest usunięcie tzw. wyjątków aborcyjnych z ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Dzięki temu odzyska ona spójność.
Postulujemy usunięcie dopuszczalności aborcji, kiedy, jak to jest zapisane w ustawie, ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej. Ciąża, stan dla kobiety naturalny, nie jest dla matki zagrożeniem. Zagrożenie może stanowić patologia ciąży lub choroba występująca w tym samym czasie. Zadaniem lekarza jest leczenie matki, a nie zabijanie dziecka. Zdarzają się sytuacje, na przykład w przypadku leczenia nowotworu, gdy terapia może być niebezpieczna dla dziecka. Nasza nowelizacja nie zakazuje takiej terapii. Nowelizacja nie będzie godziła w prowadzących tę terapię lekarzy. Chroni ich art. 26 Kodeksu karnego, który stwierdza w § 2: „Nie popełnia przestępstwa także ten, kto ratując dobro chronione prawem w warunkach określonych w § 1, poświęca dobro, które nie przedstawia wartości oczywiście wyższej od dobra ratowanego”. Dzięki rozwojowi medycyny coraz częściej udaje się uratować matkę i dziecko. Nie ma powodu, aby w trosce o poczucie bezpieczeństwa lekarzy utrzymywać zapis stanowiący licencję na zabijanie.
Postulujemy również uchylenie zapisu, który zezwala na zabicie dziecka, gdy zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego. Zapis ten przed kilku laty stał się pretekstem do zabicia dziecka dwojga 14-latków. Nie uważamy za słuszne dopuszczanie zabijania dziecka, gdy ciąża jest wynikiem gwałtu. Gwałt jest odrażającą zbrodnią, która powinna być zdecydowanie ścigana i surowo karana. Zezwolenie na zabicie dziecka w niczym nie poprawia sytuacji skrzywdzonej kobiety, lecz obarcza ją dodatkowym cierpieniem. Fałszywi przyjaciele kobiet oferują w takim przypadku aborcję, jest jednak wiele organizacji społecznych oferujących realną pomoc, wsparcie psychiczne i finansowe – w przypadku gdy matka nie będzie chciała wychowywać dziecka, również zorganizowanie adopcji, a chętnych do przyjęcia dzieci nie brakuje.
Jeszcze raz przypomnę, że ponad 90% legalnych aborcji dokonywanych jest w przypadku, gdy badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu. W roku 2009 zabito 510 takich dzieci. Zabijanie chorych dzieci jest czynem wyjątkowo odrażającym. Przepis ten stawia współczesną Polskę obok hitlerowskich Niemiec, które uważały chorych za bezwartościowe śmieci. Przyznają państwo, podobnie jak miliony naszych współobywateli, że jego uchylenie nie wymaga dodatkowego uzasadnienia. Wystarczy wsłuchać się w głos sumienia, by stało się oczywiste, że chore dzieci należy leczyć, a nie zabijać. Trzy powyższe wyjątki dopuszczają zabijanie dzieci. Mają przy tym destrukcyjny wpływ na system prawny, na moralność lekarzy, na kobiety, pośrednie ofiary aborcji.
Po pierwsze, prawo jest niespójne. Konstytucyjny zapis o prawnej ochronie życia nie jest respektowany w ustawie, która pozwala na zabijanie najsłabszych. Jest to sytuacja, która sprzyja dyskryminacji wszystkich osób w jakikolwiek sposób upośledzonych i która niszczy moralne podstawy ładu społecznego. Po drugie, państwo bierze na siebie odpowiedzialność za zabijanie dzieci w publicznych placówkach służby zdrowia. Minister zdrowia kilka lat temu osobiście angażowała się w organizowanie aborcji u 14-latki. Myślę, że osoby odpowiedzialne za legalność aborcji powinny zdawać sobie sprawę, jak ona wygląda w praktyce.
Przytoczę krótki opis z literatury fachowej: Najpopularniejszą z metod aborcji jest tzw. wyssanie. Polega ono na tym, że lekarz przeprowadzający zabieg najpierw paraliżuje szyjkę macicy. Następnie wkłada do macicy plastikową rurkę z końcówką przypominającą nóż. Rurka ta jest podłączona do pompy o mocy ok. 5800 W. Zgodnie ze standardową procedurą płód jest najpierw rozcinany na kawałki, a następnie jego szczątki i łożysko są zasysane strumieniem ssącym do szklanego pojemnika. Inną metodą, zaliczaną do grupy interrupcji chirurgicznych, przeprowadzaną z kolei w II i III trymestrze ciąży, jest tzw. wyciąganie. Polega ono na tym, że przeprowadzający aborcję wkłada do macicy narzędzie przypominające pęsetę i zaciskając ją na danej części ciała płodu, obrotowymi ruchami wyrywa ją z jego ciała. Ponieważ na tym etapie ciąży układ kostny, a szczególnie czaszka i kręgosłup płodu są już dobrze rozwinięte, przed usunięciem konieczne jest ich połamanie, z tym że dziecko nie dostaje znieczulenia. To wstrząsający opis.
Zwolennicy prawa do zabijania twierdzą, że tak przeprowadzana aborcja służy dobru kobiet, że chroni je przed trudnościami związanymi z wychowaniem niechcianego dziecka. Czy naprawdę można tu mówić o pomocy dla kobiet?
Oto fragment artykułu z Wikipedii pokazującego skutki aborcji dla kobiet, odwołującego się do licznych badań przeprowadzonych w różnych krajach świata: Badania naukowców z Nowej Zelandii wskazują, że o 30% zwiększa się częstość zaburzeń psychicznych u kobiet, które poddały się aborcji. Według badań prowadzonych w Finlandii na podstawie analizy przypadków samobójstwa związanych z ciążą w latach 1987–1994 stwierdzono, że odsetek samobójstw kobiet po zabiegu aborcji był dwukrotnie wyższy od odsetka samobójstw po samoistnym poronieniu i sześciokrotnie wyższy od odsetka samobójstw po udanym porodzie. Z kolei badania nad śmiertelnością kobiet związaną z ciążą prowadzone w 2004 r. wykazały, że zgony związane z poronieniem lub aborcją były znacznie częstsze niż związane z udanym porodem. Analiza porównawcza w przypadków z Finlandii i Kalifornii wykazała, że liczba zgonów związanych z ciążą jest 2–4 razy wyższa u kobiet po zabiegu aborcji niż u kobiet, które donosiły ciążę. Wyniki te nagłośniono, ponieważ w słynnej sprawie sądowej Roe kontra Wade, która doprowadziła do szerokiej legalizacji aborcji w USA, jednym z głównych argumentów było to, że aborcja we wczesnej fazie ciąży stwarza znacznie mniejsze ryzyko dla zdrowia i życia kobiety niż jej donoszenie. W rzeczywistości jest dokładnie na odwrót. W Niemczech debatę na temat syndromu poaborcyjnego sprowokowała pisarka, pierwotnie związana z ruchami lewicowymi, Karin Struck. W 1992 r. opublikowała ona książkę opisującą psychiczny ból po aborcji, której dokonała w roku 1975. W Wielkiej Brytanii dyskusja na temat negatywnych skutków psychicznych aborcji powróciła w 2007 r. po samobójstwie malarki Emmy Beck. Amerykańska feministka Rebecca Walker, wspominając w wywiadzie aborcję dokonaną w wieku 14 lat, wyznała: Całe dekady cierpiałam psychicznie, bo zabiłam dziecko.
Materiały Sejmu RP/fk