Kościół jutra już się zaczął

Budować Kościół, który nie jest ciągle przeciwko czemuś, ale przede wszystkim jest za: za wiecznie świeżym, wyzwalającym i karmiącym przekazem Ewangelii, za żywym Bogiem działającym w świecie, za ludźmi, którzy potrzebują naszej wrażliwości, otwartości i miłości.

W zastępstwie za współbrata pojechałem na wakacyjny wyjazd rodzin ze Wspólnoty Życia Chrześcijańskiego. Ta międzynarodowa sieć wspólnot powstała z dawnych Sodalicji Mariańskich. Poszczególne grupy działają przy domach jezuickich na całym świecie. WŻCh zrzesza ludzi świeckich, żyjących duchowością ignacjańską. Jej członkowie w tym duchu się formują i rozwijają, prowadzą rekolekcje ignacjańskie, są towarzyszami duchowymi etc. Krótko mówiąc, to grupy dojrzałych chrześcijan, realizujących postulaty Soboru Watykańskiego II o roli osób świeckich w Kościele, dalekie zarówno od klerykalnej
zależności i czołobitności (wciąż obecnych w niektórych kręgach kościelnych, deprawujących w ten sposób księży podatnych na pokusę bycia guru), jak i od antyklerykalnej zarozumiałości, jaką można czasem spotkać w nowych ruchach chrześcijańskich.

Choć znam i cenię osoby należące do Wspólnoty Życia Chrześcijańskiego w Krakowie, Portugalii, Egipcie czy na Litwie, to nigdy nie miałem okazji spędzić z nimi tak dużo czasu, jak podczas tego wyjazdu. Okazuje się, że jako neoprezbiter nie mogłem trafić w lepsze miejsce, żeby doświadczyć nawet nie tyle Kościoła dzisiaj, co – zaryzykuję twierdzenie – Kościoła jutra. Członkowie wspólnoty dzielą się odpowiedzialnością za praktycznie wszystkie sprawy organizacyjne i prowadzą na zmianę ignacjański rachunek sumienia. Ja odprawiam tu Msze z homiliami trochę dla dzieci, trochę dla dorosłych, spowiadam, uczę dzieciaki służyć do Mszy, robiąc przy tym mini-katechezę liturgiczną. Prowadzę też warsztaty muzyczne, a właściwie zajęcia umuzykalniające dla dzieci, choć ostatecznie większość uczestników stanowią dorośli, którzy świetnie się przy tym bawią. W międzyczasie rozmawiamy o różnych rzeczach, dużo się przy tym uczę. Kiedy ludzie ze wspólnoty są na wyjazdach rekreacyjnych, ja trochę się modlę, czytam i przygotowuję do projektów, które w najbliższym czasie będę realizował. Krótko mówiąc, każdy wnosi do wspólnoty to, do czego jest powołany w Kościele. Nikt nie jest uprzywilejowany, nikt nie jest wykluczany.

Mam poczucie, że moje bycie tutaj jest jedną z najsensowniejszych rzeczy, jakie robiłem ostatnimi czasy, i w ogóle jedną z najważniejszych, jakie można robić będąc księdzem: angażować się w budowanie Kościoła tam, gdzie się jest, z tymi ludźmi, którzy są wokół. Budować Kościół taki, o jakim mówił w Ewangelii Pan Jezus, kiedy dzielił się z przyjaciółmi swoimi marzeniami: „żeby się wzajemnie miłowali”, „aby byli jedno”. Kościół, który nie jest ciągle przeciwko czemuś, ale przede wszystkim jest za: za wiecznie świeżym, wyzwalającym i karmiącym przekazem Ewangelii, za żywym Bogiem działającym w świecie, za ludźmi, którzy potrzebują naszej wrażliwości, otwartości i miłości. Bez reformatorskich ambicji względem całej instytucji i całego świata, za to realnie, tu i teraz. Budować wokół siebie przestrzeń, w której ludzie będą mogli czuć się przyjęci z miłością i bezpieczni. Do tego nie potrzeba wielkich środków, planów duszpasterskich i specjalnego wsparcia od najwyższych autorytetów. Pan Jezus mówił, że wystarczy być zaczynem i ziarenkiem gorczycy, żeby z tego wyrosło Królestwo Niebieskie. Może zatem wystarczy trochę serca, które – jak pisze św. Jan – „uwierzyło miłości”, żeby Kościół jutra zaczął rozkwitać już dziś?

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Dominik Dubiel SJ Dominik Dubiel SJ Jezuita, muzyk. Absolwent filozofii na jezuickiej Akademii Ignatianum, Edukacji artystycznej na Akademii Muzycznej w Krakowie i teologii na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Obecnie mieszka i pracuje w Krakowie.