Nieprzystosowani

Kino Jana Jakuba Kolskiego albo się kocha, albo odrzuca. Tertium non datur. Jednych uwodzi niezwykłą poetyką obrazu i muzyki, innych zniechęca realizmem magicznym.

Choć nawet ci ostatni muszą przyznać, że Kolski nakręcił „Jancia Wodnika”, zanim takie kino stało się modne. Jego kadry są przepiękne, malarskie, głęboko zakorzenione w tradycji i folklorze polskiej prowincji. Niby trzyma się jej mocno, nawet w detalach, ale z drugiej strony nikt nie ma wątpliwości, że to sen, a nie jawa.

Scenariusz najnowszego filmu Kolskiego „Wariaci” (TVP VOD, Netflix) też jest kompletną fantazją i tylko udaje kryminalne kino drogi. Gorzej, jeśli ktoś nastawi się na taką właśnie opowieść. Początek obrazu to wręcz klasyka: on i ona wychodzą z więzienia. Kompletnie niezresocjalizowani. Szybko wchodzą na złą drogę. Kradną, porywają, uciekają. Ale wszystko to jakieś nieudane, wkurzające miłośników kina akcji, bo pozbawione logiki i sensu. Jak karykaturalny napad na bank ojca z córką. I kiedy widz chce się przestawić na tryb komediowy, główny bohater (Eryk Lubos) staje się wręcz okrutny. Ale za chwilę znów jest sympatyczny, kiedy chce zrobić wszystko, by ratować ukochaną i nie widzi świata poza (wykradzioną dziadkowi) córką. Tak więc dziwna to produkcja. Nie tak ciepła jak „Jasminum” ani nie poruszająca jak „Ułaskawienie”. Mniej w niej poezji, więcej brutalności. A jednak to wciąż Jan Jakub Kolski, bardzo zżyty ze swoimi bohaterami, nawet tak „pokręconymi” jak para kryminalistów nieudaczników. Nie sposób ich nie polubić, o wykradzionej córeczce nie wspominając, która wydaje się jedyną rozsądną w tym towarzystwie. Z wszystkimi pozostałymi postaciami w galerii filmów Kolskiego łączy ich to, iż są nieprzystosowani. Tu do tego stopnia, że postanawiają zamieszkać w lesie i nawet próbują żyć jak mieszkańcy dorzecza Amazonki. Tak jakby reżyser sam coraz bardziej oddalał się od świata, w którym (i o którym) przyszło mu robić filmy. Ale mimo wszystko wciąż jest on piękny, malowniczy (Ponidzie, Kotlina Kłodzka). Nadal zostają nam pod powiekami kadry pełne symboliki – jak ten z małą frasobliwą dziewczynką niby przypadkowo wkomponowaną w krzyż przydrożny. Nadal wszystko wpisane jest muzycznie w balladę śpiewaną, a właściwie rapowaną przez bohaterów, niestety tym razem nie do muzyki Zygmunta Koniecznego.

Jeśli to rzeczywiście ostatni film Kolskiego, można by podsumować, iż na koniec wyszła mu jakaś historia wesoła, a ogromnie przez to smutna – przywołując słowa Gospodarza z „Wesela”. Bo to też właściwy punkt odniesienia.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Piotr Legutko Piotr Legutko