Ostatnie wybory prezydenckie w Wenezueli zdobyły w mediach miano „największego oszustwa wyborczego w historii Ameryki Łacińskiej”. Nicolás Maduro kolejny raz liczy jednak na przeczekanie fali protestów i utrzymanie się u władzy.
Wenezuelska opozycja starannie przygotowała się do wyborów prezydenckich 28 lipca. Wystawiła wspólnego kandydata – Maríę Corinę Machado. Po odmowie jej rejestracji przygotowała rezerwową kandydaturę – Edmunda Gonzáleza Urrutiy. Nie zraziła się pogróżkami i nierównymi warunkami rywalizacji. W dniu wyborów, przebiegających pod znakiem licznych naruszeń (m.in. lokale w bastionach poparcia Maduro czynne były dłużej, a na terenach opozycji – przedwcześnie zamykane) komisja zwlekała z podaniem wyników, tłumacząc się „atakami hakerskimi”. 29 lipca Narodowa Komisja Wyborcza ogłosiła, że po przeliczeniu 80 proc. głosów Maduro uzyskał przewagę 51 proc., a ponieważ jest ona „przytłaczająca”, ogłasza zwycięstwo dotychczasowego prezydenta. Do 8 sierpnia nie opublikowano pełnych wyników. Nawet jak na standardy krajów, gdzie wybory są farsą, fałszerstwo przeprowadzono wyjątkowo nieudolnie. W odpowiedzi doszło do masowych protestów opozycji i licznych głosów oburzenia ze strony społeczności międzynarodowej. Nicolás Maduro to jednak mistrz politycznego survivalu w Ameryce Łacińskiej, który przetrwał już kilka fal protestów po fałszowanych głosowaniach, zarówno prezydenckich, jak i parlamentarnych.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.