Eliasz chcący umrzeć i budzący go anioł.
Eliasz chcący umrzeć i budzący go anioł. A do tego podpłomyk i dzban wody. To jedna z najpiękniejszych scen Starego Testamentu. Eliasz jest zniechęcony. Chce umrzeć. Powód? Na górze Karmel rozprawił się właśnie z kilkuset prorokami bożka Baala. Okazało się, wobec mnóstwa świadków, że Baal nie był w stanie zapalić ognia na ołtarzu, a Pan, Bóg Eliasza, zrobił to, mimo że wszystko dokładnie polano wodą. Po tym wszystkim skończyła się też, zgodnie z zapowiedzią, jaką dał królowi Achabowi, susza, która trapiła Izrael. A jednak mimo tak czytelnych znaków Achab pozwolił swojej żonie Izebel, wielkiej czcicielce Baala, zemścić się na Eliaszu. „Co jeszcze musiałbym zrobić, żeby przekonać wszystkich, że nie ma Boga prócz Boga Izraela?” – myślał pewnie Eliasz. W tym kontekście jego zniechęcenie i pragnienie śmierci stają się zrozumiałe.
Uśmiech zaskoczenia wywoływać może za to nietypowe zachowanie Eliasza. Budzi go anioł, który przynosi posiłek, a on zjada, ale jak gdyby nigdy nic z powrotem kładzie się spać, jakby chciał powiedzieć: „Anioł, nie anioł, ja mam już dość”. Jeszcze szerszy uśmiech może wywołać postawa anioła, który nie reaguje na to, że Eliasz traktuje go jak powietrze. Dopiero po jakimś czasie budzi proroka jeszcze raz, jeszcze raz karmi i dopiero wtedy przekazuje mu Bożą wolę. Eliasz mocą tego pokarmu pójdzie do Bożej góry Horeb (Synaj). Podróż potrwa symboliczne czterdzieści dni i czterdzieści nocy. A tam sam Bóg, ukazując się Eliaszowi w łagodnym powiewie wiatru, nakaże mu wracać i wypełnić parę zadań.
Scena z budzonym Eliaszem to przepiękny obraz reprezentowanego tu przez anioła samego Boga. Rozumie zniechęcenie Eliasza. Nie ma pretensji, nie poucza go, nie beszta. Na jego afront odpowiada pogodną cierpliwością. Jak prawdziwy przyjaciel, widząc rozżalenie proroka, taktownie milczy. Bo wie, że Eliasz sam się niebawem ogarnie i słowa nie są potrzebne. Warto ten obraz cierpliwego i taktownego Boga zachować w swoim sercu.
Andrzej Macura W I czytaniu