Polska komisja wyjaśniająca okoliczności katastrofy polskiego tupolewa pod Smoleńskiem zakończyła po ponad roku i dwóch miesiącach swoją pracę. W poniedziałek przygotowany przez nią raport został przekazany premierowi Donaldowi Tuskowi.
Przed zapoznaniem się premiera z raportem komisja nie chce ujawniać jego szczegółów. Sam premier jeszcze w czerwcu zapowiadał, że upubliczni raport niezwłocznie po jego otrzymaniu. W poniedziałkowym komunikacie CIR podał, że raport zostanie przedstawiony opinii publicznej po przetłumaczeniu dokumentu na angielski i rosyjski.
Przewodniczący Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, szef MSWiA Jerzy Miller mówił jednak wielokrotnie, że z prac ekspertów wynika, iż obie strony - polska i rosyjska - były nieprzygotowane do lotu Tu-154M 10 kwietnia 2010 r., a błędy popełnili zarówno polscy piloci, jak i rosyjscy kontrolerzy.
Miller informował też, że raport będzie dla polskiej strony bardziej surowy i bolesny, bo dotknie takich kwestii jak "ludzkie zaniechania i niefrasobliwość". Członkowie komisji zaznaczali z kolei, że choć większość błędów, które doprowadziły do katastrofy, leżała prawdopodobnie po stronie Polski, to dopuścili się ich także Rosjanie. Chodzi m.in. o sposób sprowadzania samolotu przez kontrolerów w Smoleńsku, stan lotniska i presję przełożonych, pod którą - zdaniem polskich ekspertów - były osoby pracujące tego dnia na wieży kontrolnej.
Polska komisja została powołana 15 kwietnia 2010 r. przez MON. Miała badać okoliczności tragedii równolegle do rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), działającego na podstawie konwencji chicagowskiej. W jej skład weszło 34 ekspertów z różnych dziedzin, w tym m.in. piloci cywilni i wojskowi, a także np. prawnicy specjalizujący się w prawie lotniczym i meteorolodzy. Do 28 kwietnia zeszłego roku jej pracami kierował szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Edmund Klich, ponieważ jednak został przedstawicielem Polski akredytowanym przy MAK, na polecenie premiera Donalda Tuska, funkcję tę objął Miller.
Zadaniem komisji było nie tylko zbadanie okoliczności katastrofy, ale też przygotowanie zaleceń i wniosków na przyszłość, które zapobiegłyby podobnym katastrofom.
Początkowo planowano, że raport końcowy powstanie do końca 2010 r. Później Miller informował, że ze względu na konieczność przygotowania uwag do projektu końcowego raportu MAK (opublikowanego ostatecznie 12 stycznia 2011 r. - PAP), prace te mogą przedłużyć się do stycznia, a nawet do lutego 2011 r. W lutym MSWiA poinformowało, że prace przedłużą się o kilka tygodni ze względu na konieczność naprawy bliźniaczego Tu-154M, na którym miał zostać przeprowadzony eksperyment odtwarzający ostatnie minuty tragicznego lotu. Uszkodzony był w nim wyświetlacz systemu TAWS - ostrzegającego o zbliżaniu się do ziemi.
W kwietniu zostały przeprowadzone trzy loty testowe na tym samolocie. Komisja nie ujawniła wyników eksperymentów. Eksperci wcześniej informowali jednak, że mają one m.in. wykazać czy załoga tupolewa miała dość czasu na przerwanie zniżania i bezpieczne poderwanie samolotu, by odejść na drugi krąg bądź odlecieć na lotnisko zapasowe, a jeśli tak, to odpowiedzieć na pytanie, dlaczego to się nie udało. Z odczytanych z czarnych skrzynek rozmów załogi wynika bowiem, że kapitan Arkadiusz Protasiuk na ok. 20 sekund przed katastrofą wydał komendę "odchodzimy". Zdaniem polskich ekspertów był to wystarczający czas na wyprowadzenie samolotu, piloci jednak nie zdołali tego zrobić.
Komisja początkowo nie informowała o żadnych efektach swoich prac. 31 maja 2010 r. Miller na trzech płytach CD przywiózł do Polski kopie nagrań z czarnych skrzynek tupolewa. Przekazane zostały one do analizy ekspertom z Centralnego Biura Kryminalistycznego KGP, Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie oraz ABW. W czasie wizyty w Moskwie podpisano też memorandum dotyczące współpracy obu stron, które m.in. miało umożliwić Polsce upublicznienie pierwszych stenogramów (rosyjskich) z rozmów w kokpicie Tu-154M.
Zostały one ujawnione 1 czerwca. Z zapisów tych wynikało m.in., że do kabiny wchodziły dwie osoby spoza załogi; według stenogramów zidentyfikowano je jak szefa protokołu dyplomatycznego MSZ Mariusza Kazanę i Dowódcę Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika. Kapitan Tu-154M powiedział: "Podchodzimy do lądowania. W przypadku nieudanego podejścia, odchodzimy w automacie". Samolot wtedy znajdował się na wysokości mniejszej niż 1000 m. Końcówka zapisu jest dramatyczna; sześć sekund przed katastrofą słychać odgłosy uderzenia w drzewo. W tym czasie drugi pilot reaguje przekleństwem, TAWS ponownie ostrzega "PULL UP! PULL UP!", kontroler podaje: "Odchodź na drugi krąg!". Ostatnim zarejestrowanym odgłosem jest krzyk rozbrzmiewający już w czasie ostatnich słów kontrolera.
Ujawnienie przez Polskę stenogramów miało być - według niektórych ekspertów - momentem, od którego pogorszyła się współpraca pomiędzy polską a rosyjską komisją.
Jerzy Miller ponownie poleciał do Moskwy w czerwcu. Wizyta owiana była tajemnicą. Później Miller przyznał, że na jednej z przywiezionych przez niego kopii nagrań brakowało kilkunastu sekund. Musiano je ponownie przegrać. Wielokrotnie zapewniano, że nie była to próba cięcia czy manipulowania nagraniem, a jedynie kwestia techniczna.
Po raz pierwszy polscy eksperci zaczęli mówić o wynikach swoich prac, gdy 12 stycznia tego roku MAK upublicznił swój ostateczny raport ws. katastrofy smoleńskiej. Rosjanie uznali, że przyczyny katastrofy leżą wyłącznie po stronie polskiej. Według nich do wypadku nie przyczynił się ani stan lotniska ani działanie kontrolerów lotu. Wśród przyczyn wymienili natomiast m.in. niewłaściwie przygotowanie polskiej załogi, jej błędy, pośrednią presję, jaką miano na nią wywierać, oraz to, że piloci nie zdecydowali się na odejście na lotnisko zapasowe.
Odpowiedzią polskiej komisji była zwołana tydzień później specjalna konferencja, na której zaprezentowano m.in. fragmenty rozmów rosyjskich kontrolerów.
Z zapisów odczytanych przez polskich ekspertów z nagrań czarnych skrzynek wynikało, że na ok. 20 sekund przed katastrofą kapitan Tu-154M Arkadiusz Protasiuk wydał komendę "odchodzimy", a powtórzył ją drugi pilot. W ocenie wiceszefa komisji Mirosława Grochowskiego, ten czas był wystarczający, by wyprowadzić samolot.
Informacja o komendzie "odchodzimy" znalazła się w polskich uwagach do projektu raportu MAK. Podobnie jak większość z nich nie została jednak uwzględniona w jego treści, a jedynie dołączona w ramach polskiego stanowiska. Rosjanie zdecydowali się na dołączenie uwag w języku polskim, mimo że dostali wersję rosyjską.
W polskim stanowisku zawarta została też część ustaleń dotyczących przyczyn katastrofy. Dołączono też wykaz wszystkich materiałów, których Polska mimo kolejnych wystąpień do Rosji nie uzyskała. Jedynym z nich, jak zaznaczali polscy eksperci, jest dokument dotyczący procedur obowiązujących na lotnisku w Smoleńsku, który mógłby pomóc w odpowiedzi na pytanie czy lotnisko, z powodu warunków atmosferycznych, powinno zostać zamknięte. Według strony polskiej, jednym z kluczowych materiałów do wyjaśnienia przyczyn tragedii jest nagranie z kamery nad stanowiskiem operatora wieży w Smoleńsku, pokazujące ścieżkę sprowadzania samolotu. Ten system rejestracji miał, według tego, co zeznał kontroler lotów, działać. Rosjanie poinformowali jednak polską komisję, że obraz się nie zapisał, gdyż doszło do usterki - "zwarcia w kablu".
Zarówno w swoich uwagach, jak i podczas specjalnej prezentacji, polscy eksperci podkreślali, że rosyjscy kontrolerzy popełnili "liczne błędy", działali pod presją i nie byli wystarczającym wsparciem dla załogi Tu-154M. Według nich przy lądowaniu rosyjskiego Iła-76 (który próbował podejść do lądowania po polskim Jaku-40, a przed Tu-154M, ale ostatecznie został odesłany na zapasowe lotnisko) komenda "horyzont" padła z wieży za późno, gdy samolot zszedł poniżej dopuszczalnego minimum. Dodatkowo - jak zaznaczali - załoga Jaka (wylądował wcześniej z dziennikarzami na pokładzie) otrzymała inne informacje o pogodzie niż te, które podano Iłowi (miał dostarczyć samochody dla delegacji). Chodziło o widzialność: Jak-40 dostał informacje, że wynosi ona 1500 metrów, minutę później Ił-76, że niespełna tysiąc.
Podczas podchodzenia do próby lądowania Tu-154M dane podawane przez stacje meteorologiczne, jak wynika z zapisów rozmów na wieży, były zaskoczeniem dla kontrolerów. O godz. 8.33 kierownik lotu Paweł Plusnin powiedział: "Ten z meteo niepoczytalny czy co, on podaje teraz 800". Faktyczna widoczność wynosiła wówczas 200-300 m, a kontrolerzy widzieli, że warunki się pogarszają.
Równocześnie zdaniem polskich ekspertów piloci, zgodnie z obowiązującymi ich przepisami, mieli prawo podejść do próby lądowania. Członek komisji Millera Wiesław Jedynak podkreślał w rozmowie z PAP, że w lotnictwie wojskowym, zgodnie z regulaminem, bez względu na warunki atmosferyczne panujące w miejscu lądowania, dowódca samolotu ma prawo podejść do lądowania - do swoich minimalnych warunków.
Według polskiej komisji, jeśli MAK mógł zwracać uwagę na presję, która mogła być wywierana na załogę Tu-154M, nie mógł pomijać presji wywieranej na rosyjskich kontrolerów. O tym, że była wywierana, ma świadczyć włączanie się w sprowadzenie tupolewa zastępcy dowódcy bazy płk Nikołaja Krasnokutskiego.
Jego działania zostały pominięte w raporcie MAK, co zdaniem polskiej komisji świadczyć może o chęci ukrycia niedociągnięć w procesie decyzyjnym na stanowiskach kierowania ruchem lotniczym w Rosji. Według strony polskiej to on powinien przekazywać "do nadrzędnych stanowisk kierowania ruchem lotniczym informacje o tym, że warunki atmosferyczne na lotnisku Smoleńsk +Północny+ pogorszyły się poniżej minimum lotniska". Powinien też "otrzymać z odpowiedniego stanowiska jednoznaczną decyzję o dalszym postępowaniu mającym zapewnić bezpieczeństwo lotu samolotu o statusie szczególnie ważnym".
Tymczasem, jak wynika z zapisu rozmów na wieży (zaprezentowanych częściowo przez komisję Millera i następnie opublikowanych na stronie MAK - PAP), Krasnokutski włączał się w sprowadzanie Tu-154M, do czego nie miał uprawnień. To on miał powiedzieć kierownikowi lotu Pawłowi Plusninowi: "Paweł, doprowadzasz do 100 metrów".
O godz. 7.41 w rozmowie telefonicznej z majorem Kurtińcem (oficer operacyjny posługujący się kryptonimem "Logika" - według mediów chodziło o dowództwo sił lotniczych), Krasnokutski mówił, że dla polskiego samolotu potrzebne jest lotnisko zapasowe i proponował podmoskiewskie Wnukowo. Stwierdził też, że warunki meteorologiczne są trudne i Smoleńsk przykryła mgła. Kurtiniec odpowiedział: "zrobi kontrolne zejście do swojego minimum".
O godz. 8.34 Krasnokutski miał meldować niezidentyfikowanemu generałowi, że tupolew "podchodzi do trawersu". Dodawał, że wszystko jest "włączone, wszystko gotowe", ale nie zameldował o złej pogodzie i o tym, że nie jest w stanie przyjąć samolotu.
Później Krasnokutski ponownie domagał się od swoich przełożonych, by podali mu lotnisko zapasowe dla Tu-154M. Zdaniem polskich ekspertów, właśnie po tych konsultacjach rosyjski pułkownik przyjął bierną postawę. Mówił do kontrolera: "Przede wszystkim przygotuj go na drugi krąg. A... na drugi krąg i koniec". A dalej: "Sam podjął decyzję...niech sam dalej....".
Istotnym wątkiem - na który zwracali uwagę polscy eksperci - był też fakt, że kontroler lotu nie informował załogi tupolewa, iż podejście do lądowania przebiega po niewłaściwej ścieżce. Z ustaleń ekspertów wynika, że nie informował, iż samolot był 120 m powyżej ścieżki oraz obok właściwego kursu, a później 130 m za wysoko i zszedł z kursu o 80 m. Załoga słyszała z wieży jedynie potwierdzenie, że jest na "na kursie i na ścieżce".
Zdaniem strony polskiej Rosjanie nie powinni też byli zgadzać się na lot Tu-154M bez rosyjskiego lidera - nawigatora znającego lotnisko docelowe. "Wykonanie lotu przy niespełnieniu wymagania sformułowanego w punkcie 3.9 AIP (Zbiorze Informacji Lotniczych Federacji Rosyjskiej - PAP) nie może być usprawiedliwione otrzymaną od 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego rezygnacją z obecności lidera na pokładzie samolotów" - stwierdzono w jednej z uwag do raportu MAK.
Kolejnym wątkiem analizowanym przez komisję jest rozmowa, do której miało dojść pomiędzy Błasikiem a Protasiukiem tuż przed wylotem Tu-154M. Obraz rozmawiających zarejestrowany został na nagraniu z systemu monitoringu lotniska Okęcie. Jak donosiły media, według świadków, pomiędzy generałem i kapitanem doszło do kłótni, bo Protasiuk nie chciał lecieć z powodu warunków meteorologicznych w Smoleńsku. W połowie marca prokuratura wojskowa poinformowała, że oględziny filmu nie ujawniły kadrów, z których można byłoby wysnuć wniosek o rzekomej kłótni. Żadna z przesłuchanych osób nie potwierdziła, aby była świadkiem tego zdarzenia.
Z ustaleń komisji - o których informowano - wynika też, że sam lot miał charakter przewozu międzynarodowego, ale samolot i załoga były wojskowe. Świadczyć o tym ma m.in. fakt, że w planie lotu zaznaczono literę M (oznaczenie samolotów wojskowych). MAK uznał, że status lotu był międzynarodowy. "Nie był to lot wojskowy, nie miał żadnych celów wojskowych" - mówiła szefowa MAK Tatiana Anodina.
Patrycja Rojek-Socha (PAP)
pru/ gdyj/ bos/ ura/