Igor Janke myli się twierdząc, że zakaz aborcji doprowadzi do jej rozpowszechnienia. Dlaczego „obrońcy życia” boją się zrobić krok, gdy lewica sadzi susy?
Można było przewidzieć, że w końcu odezwą się głosy „obrońców życia”, którzy są przeciwni poszerzeniu ochrony życia. Tym razem w osobie Igora Janke, który w dzisiejszej „Rzeczpospolitej” krytykuje pomysł likwidacji wyjątków, w których obecnie dozwolone jest zabijanie nienarodzonych dzieci. To tylko… „wzmocni zwolenników pełnego dostępu” do aborcji.
Jak? O tak: „Można być pewnym, że podobnie jak działacze ruchów pro-life, tak i zwolennicy nieograniczonego dostępu do aborcji ostro ruszą do boju. Już sobie wyobrażam te debaty w TVP czy TVN. Wyobrażam sobie, co będzie się dziać w studiach Radia Zet czy RMF. Już widzę, ile nowych grup powstanie na Facebooku i ilu nowych apostołów swobody aborcyjnej pojawi się w przestrzeni publicznej”. Efekt będzie taki, że „w przestrzeni publicznej znacznie silniej prezentowane będą poglądy przeciwników zakazu aborcji. A zatem to ich głos będzie lepiej słyszalny”. Krótko mówiąc, należy ustąpić przed głosem, który wydaje nam się większościowy, bo będzie jeszcze gorzej.
Igor Janke jest uczciwy. Nie ukrywa, że obecna ustawa, właśnie w jej brzmieniu, mu się podoba. Nie udaje, że jest zwolennikiem całkowitego zakazu. Otwarcie pisze, że nie chce w ekstremalnych sytuacjach zmuszać kobiet do rodzenia dzieci. Czytaj: są przypadki, w których wolno zabijać niewinnych ludzi. Na przykład, gdy zostali poczęci w wyniku gwałtu. To taki sam kompromis, jak kompromis w przypadku tegoż gwałtu, który polegałby na tym, że wolno napastować kobiety, ale tylko między godziną 23 a 5 rano, niemniej konsekwencji w granicach poprawności politycznej dziennikarzowi odmówić nie można.
Gorzej, że wielu „zwolenników życia” ma podobne podejście. Boją się, że ich poglądy popiera tak mało osób, że próby zmiany status quo jedynie mogą pogorszyć sytuację. Nie cofnę się przed nazwaniem tego tchórzostwem. Lewica (która z założenia nie musi być za zabijaniem, ale akurat w tym wypadku z reguły jest) nie boi się proponować – i wcielać w życie – najbardziej kuriozalnych rozwiązań. Socjaliści nie protestowali przeciwko Zapatero i jego aborcyjnej „wolnej hiszpance”. Oni się nie patyczkują, nie wzdrygają przed działaniem na przekór społecznym odczuciom. Być może wynika to z tego, że domeną lewicy jest inżynieria społeczna, tworzenie nowego człowieka, przećwiczone w takich krajach, jak ZSRR, Kambodża, czy Korea Północna. A być może dlatego, że przeciwnikom aborcji brakuje… testosteronu.
Chrześcijanie obawiają się reakcji innych. Tak jak obawiał się jej poseł Platformy Obywatelskiej Jacek Żalek (najodważniejszy obrońca życia i rodziny w PO), który rok temu w wywiadzie dla kwartalnika Fronda (nr 56) wyrażał swoje obawy wobec uchwalania zmian w ustawie aborcyjnej wbrew społeczeństwu, które tych zmian nie chce. Wystarczyło, że pod projektem ustawy podpisało się ponad pół miliona osób, a zmienił zdanie. Teraz widzi w nim „sprawdzian z sumienia” parlamentarzystów. Okazało się bowiem, że duża część społeczeństwa chce większej obrony życia, więc nie ma się co obawiać wahnięcia nastrojów społecznych w drugą stronę. Takie zmiany lubię.
Ostatecznie nie wolno tracić z oczu tego, co w tej zmianie najważniejsze: wyrzucenie z prawa barbarzyńskiej zasady, wedle której można zabijać niewinnych ludzi ze względu na ich wiek, lub stan zdrowia. Jeśli za sto lat Hiszpania jako ostatnie cywilizowane państwo będzie ze wstydem delegalizować aborcję, wolałbym, by Polacy z dumą mogli o sobie powiedzieć, że byli w awangardzie, a nie ogonie obrony życia. Jeśli i Igor Janke tego chce, niech zamiast wyrażać dezaprobatę wobec inicjatywy popieranej przez dużą część społeczeństwa (pod jaką ustawą zebrano ostatnio aż tyle podpisów?), zacznie równoważyć głosy w polskich mediach, które w większości nawołują do legalności zabijania.
Stefan Sękowski