Dla miłośników seriali o wikingach są dwie wiadomości: dobra i zła. Jest już dostępny kolejny, trzeci sezon „Walhalli” – i wiadomo, że będzie ostatni.
Kwestia, która z tych wiadomości jest dobra, a która zła, zależy rzecz jasna od oceny serialu. Obiektywnie rzecz biorąc, nie może być ona celująca, skoro Jeb Stuart, producent tego i wielu innych przebojów filmowych („Szklana pułapka”), uznał, że czas kończyć. A nie musiał, bo ostatni odcinek tradycyjnie, jak to w serialach, pozostawił sporo otwartych wątków. Nie było to trudne, bowiem mówimy o losach znanych postaci historycznych i wiadomo, że dzieje walki o brytyjski tron po śmierci króla Kanuta dostarczyć mogły imponującego materiału epickiego.
Dlaczego zatem Netflix uznał, że wystarczy? Prawdopodobnie doszło do „zmęczenia materiału”, bo trzeba pamiętać, że trzy sezony „Walhalli” były kontynuacją serialu „Wikingowie”, opowiadającego dzieje Ragnara Lodbroka i jego synów, który miał sezonów… sześć. Paradoksalnie ta ostatnia część jest lepsza od dwóch poprzednich pod względem realizacyjnym i w ciągu ośmiu odcinków nie zdążyła znużyć. Mniej jest tu także natrętnej „poprawności politycznej”, choć i tak nie ma wątpliwości, że całość została skonstruowana z zachowaniem obowiązujących dziś reguł opowiadania o historii, czy raczej „herstorii”.
Po pierwsze – kluczową rolę w dziejach odegrały kobiety. Dzieje wikingów świetnie nadają się do tej tezy. Kobiety walczą, przewodzą, nie zdradzają. Gdyby nie faceci, na świecie panowałyby pokój i dobrobyt. Najważniejsza postać w serialu – Freydis – przewodzi właśnie takiej idealnej osadzie, oczywiście czczącej dawnych bogów, otoczonej morzem okrutnego chrześcijaństwa. Albowiem – po drugie – wszystkie religie są sobie równe, ale tylko wyznawcy Chrystusa przynoszą śmierć, burzą spokój i szerzą nietolerancję. Świętym męczennikiem zostaje ogłoszony król Olaf, najbardziej okrutny z nich, a Freydis, która go zabiła w obronie swego ludu, ma zostać spalona na stosie, by udobruchać papieża. Po trzecie – inne wyznania i kultury, te podbite przez chrześcijan, żyły wcześniej niemal w raju, w miłości i wzajemnym poszanowaniu, jak Saraceni, mieszkańcy Syrakuz, podstępnie wymordowani przez dowódcę wojsk cesarza Konstantynopola.
Serial może więc służyć jako odpowiedź na pytanie, jak w kulturze masowej działają „przebudzeni” spod znaku woke – podprogowo, pozostawiając u widzów określone resentymenty i emocje. Reasumując: dobrze, że żegnamy się z bohaterami tego serialu. Lepiej już oglądać opowieści o smokach, bo przynajmniej nie deformują naszej historii.