Nie ma siły w Europie

Nikt, kto życzy dobrze Europie, a więc i Polsce, nie powinien cieszyć się z coraz lepszych wyników wyborczych rosnącej w siłę prorosyjskiej prawicy. Ale też nikt, kto życzy dobrze Europie, a więc i Polsce, nie powinien płakać nad słabnącą liberalną lewicą. 

Po wyborach do Parlamentu Europejskiego jeszcze długo będą pojawiać się analizy o nowej sile, która może rozsadzić system i doprowadzić do rozpadu Unii Europejskiej. Francja, Niemcy, Holandia, Włochy – w dotychczasowych krajach lokomotywach integracji europejskiej albo już wygrały, albo zajęły drugą pozycję partie, które od lat chcą zrobić w Unii porządek. Albo zrobić porządek z Unią. Problem w tym, że ich lekarstwo na niewątpliwą chorobę, jaka toczy Europę, może okazać się co najmniej tak samo zgubne. „Europa Ojczyzn” w wydaniu prorosyjskiej skrajnej prawicy nie jest ideą, która uratuje kontynent – ani przed kryzysem tożsamościowym, ani przed wojną z Rosją. To mrzonki, którymi chętnie gra kremlowska propaganda, przedstawiając Moskwę jako ośrodek zdrowej konserwatywnej doktryny społeczno-politycznej. I wielu w Europie zdaje się na to nabierać. Tyle że dominująca dotąd idea przeciwna - federalizacja Europy w wydaniu liberalnym – utorowała drogę do napięć, które wojną mogą się skończyć. Czy Europa naprawdę skazana jest tylko na te dwie wersje samej siebie? 

Dramat Unii Europejskiej rozgrywa się od lat na wielu poziomach: ideowym, tożsamościowym, gospodarczym, politycznym. Najmocniej jednak na tych dwóch pierwszych – bo choć politycznie nie jest idealnie, a i pod względem gospodarczym jest nad czym łamać głowę, to jednak UE pozostaje jednym z najlepszych projektów polityczno-gospodarczych, jaki udał się w historii. Pytanie, komu to przeszkadzało. Komu przeszkadzało to, że integracja europejska dała kontynentowi nieznany mu wcześniej długi okres bez wojen między państwami europejskimi. Dlaczego z genialnego projektu wspólnoty gospodarczej i politycznej integracji powstał biurokratyczny i coraz bardziej zideologizowany twór, w którym szlachetne postulaty, jak wolność i równość, stały się raczej narzędziem do usuwania z debaty wszystkich „wrogów wolności i równości”. 

Dziś europejskim elitom łatwo oskarżać – nie bez podstaw – rosnącą w siłę nową europejską elitę o prorosyjskość i podważanie podstaw integracji. Ale „przyganiał kocioł garnkowi” to chyba najłagodniejszy komentarz do takich oskarżeń. Nie kto inny przecież, jak mainstreamowe dotąd środowiska polityczne w Europie, utorowały drogę dla obecnych działań Putina – że wspomnę tylko najbardziej „oklepany” argument o uzależnianiu Europy od rosyjskiego gazu. Nie kto inny również, przez brak mądrej polityki migracyjnej, ekologicznej, ale też przez coraz bardziej wyśrubowane regulacje we wszystkich obszarach, prosił się o dojrzewanie frustracji w społeczeństwach. 

Integracja europejska, mądra i dobra w założeniu, nie musiała wcale pójść w kierunku rozrośniętej biurokratycznie machiny bez tożsamości, chyba że za tożsamość uznać jej ideologiczny program. Z jakiegoś powodu – pychy? głupoty? żądzy władzy? nieroztropności? wszystkiego na raz? – w takim kierunku poszła. Prędzej czy później musiała pojawić się odpowiedź radykalna, bo tak działają społeczne mechanizmy. A ta odpowiedź, w wydaniu prorosyjskiej prawicy i skrajnej prawicy, niczego dobrego nie wróży. 

Czy jest tu jeszcze miejsce na trzecią opcję, która zastąpi dotychczasowy kierunek, a zarazem nie pozwoli dojść do głosu skrajnościom? Na razie takiej znaczącej na skalę europejską siły nie widać. Cała nadzieja w tym, że uruchomi się instynkt samozachowawczy Europejczyków, który dotychczasowym siłom ostatecznie podziękuje, ale też nie da dojść do głosu siłom skrajnie prawicowym, roszczącym sobie prawo do bycia jedyną alternatywą. 

Nie ma siły w Europie   zdj. ilustracyjne unsplash
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina Jacek Dziedzina Zastępca redaktora naczelnego, w „Gościu” od 2006 roku, specjalizuje się w sprawach międzynarodowych oraz tematyce związanej z nową ewangelizacją i życiem Kościoła w świecie; w redakcji odpowiada m.in. za kierunek rozwoju portalu tygodnika i magazyn "Historia Kościoła"; laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka; ukończył socjologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie, prowadził również własną działalność wydawniczą.