Z rozrzewnieniem wspominam wybory z 4 czerwca 1989 r. A jednak nie świętuję. Trudno bowiem kultywować symbole niejednoznaczne.
04.06.2024 07:38 GOSC.PL
„4 czerwca 1989 r. skończył się w Polsce komunizm” – czy to prawda? W sensie ścisłym – nie. W sensie szerszym – tak, gdyż wydarzenia tego dnia były ważną częścią długiego procesu agonii lub transformacji komunizmu w naszym kraju. Wspominam ten dzień z rozrzewnieniem. Pamiętam liczenie głosów w jednej z lubelskich komisji wyborczych, w której jako młody student reprezentowałem Komitet Obywatelski „Solidarności”. Pamiętam radość z każdej kartki wyborczej, która mówiła „wygraliśmy”. Pamiętam, jak po zakończeniu prac komisji biegłem za jej przewodniczącym (człowiekiem delegowanym tam przez władzę), bo bałem się, że worek z głosami i protokołem podmieni gdzieś po drodze do urzędu miejskiego. W urzędzie tym spotkałem moich kolegów, którzy znajdowali się w podobnej sytuacji. Wymienialiśmy informacje o wynikach w naszych lokalach wyborczych. Wszędzie wyniki były takie same: wygrała „Solidarność”, komuniści doszczętnie przegrali. Ktoś krzyknął: „Chłopaki, oni uciekną do Ruskich!” Nie czuło się skutków nieprzespanej nocy. Panował wielki entuzjazm. Wreszcie!
Wiosna i część lata 1989 r. to i dla mnie – jak dla wielu Polaków – czas entuzjazmu, nadziei, długich rozmów, ekscytujących sporów, wytężonej aktywności. To czas biegania po mieście i okolicach ze słynnym plakatem „Solidarność. W samo południe. 4 czerwca 1989”, by przylepić jego egzemplarze gdziekolwiek się da. Dlaczego jednak ten wspaniały dzień – kulminacja nowej wiosny „Solidarności” – nie stał się dla nas wszystkich świętem? Myślę, że są ku temu co najmniej dwa powody.
Po pierwsze, symbol powrotu demokracji nie może być niedemokratyczny. A wybory 4 VI 1989 roku były w gruncie rzeczy niedemokratyczne. Trudno bowiem częściową demokrację nazywać demokracją. Owszem, wybory do Senatu spełniały warunki normalnych wyborów. Natomiast politycznie ważniejsze wybory do Sejmu miały to do siebie, że z góry było ustalone, ile mandatów uzyska każde z biorących w nich udział ugrupowanie. Formacje dotychczasowej władzy miały gwarantowaną większość 65 proc. Reszta pozostała dla tzw. bezpartyjnych. W takiej sytuacji miałem możliwość realnego wyboru tylko spośród tych ostatnich oraz możliwość symbolicznego skreślania całych list przedstawicieli obozu władzy. Pamiętam okrzyki wydobywające się zza kotary wyborczej. Towarzyszyły one skreślaniu nazwisk oficjeli z tzw. listy krajowej. W ten sposób ludzie dawali upust swoim antykomunistycznym emocjom. Z pewnością ślady tych emocji, zapisane na kartkach wyborczych, miały wpływ na przetasowania i więdnięcie dotychczasowej władzy. Jednak, inaczej niż w normalnej demokracji, od razu tej władzy nie obaliły.
Po drugie, nie może być tak, że symboliczne zwycięstwo nie zostaje symbolicznie skonsumowane. Symbolicznym nieskonsumowaniem wyborów z 4 VI 1989 roku było (półtora miesiąca później) wybranie przez Zgromadzenie Narodowe Wojciecha Jaruzelskiego – dotychczasowego komunistycznego dyktatora – na prezydenta ówczesnej Polski. Wybór ten można było z łatwością zablokować, gdyż kilkudziesięciu posłów dawnej koalicji rządzącej nie zamierzało zagłosować na Jaruzelskiego. Elity ówczesnej „solidarnościowej” opozycji zdecydowały się jednak na inne rozwiązanie. Kilku jej przedstawicieli zagłosowało na Jaruzelskiego, dzięki czemu osiągnął on „na styk” wymaganą liczbę głosów. Efekt tego był taki, że osoba symbolizująca polski komunizm stała formalnie na czele państwa jeszcze przez niemal półtora roku.
Ktoś powie, że w ocenie historycznych wydarzeń trzeba brać pod uwagę stan wiedzy tych, którzy mieli na nie bezpośredni wpływ. Być może podjęty przez nich wybór takiej a nie innej taktyki obalania lub transformowania komunizmu był w świetle tej wiedzy opcją najbardziej roztropną. O to, czy tak było czy nie, spierają się historycy i politycy. Nie chcę tu tego sporu rozstrzygać. Chcę tylko wyjaśnić, dlaczego 4 czerwca nie stał się dla nas wszystkich świętem. Po prostu trudno świętować zwycięstwo połowiczne – zwycięstwo, na którego jednoznaczne efekty trzeba było czekać jeszcze pewien czas. W życiu społecznym ważne są symbole. A od jakości symboli zależy też jakość życia. Szkoda, że demokracja III Rzeczypospolitej zaczęła się od demokracji częściowej, nieskonsumowanej i kontrolowanej. Czy bowiem nie jest tak, że te wady kładą się cieniem na jakość naszej demokracji i dziś?
Na koniec jedno zastrzeżenie. Proszę nie odczytywać mego tekstu jako zachęty do powstrzymywania się od udziału w wyborach. Przeciwnie. Uważam, że udział w każdych (w miarę demokratycznych) wyborach jest ważny, gdyż – jak mawiał Poeta – „lawina bieg od tego zmienia po jakich toczy się kamieniach”. 4 czerwca 1989 r. Polacy z pewnością wpłynęli pozytywnie na swój zbiorowy los. Tym bardziej tak samo (a może i w większym stopniu) mogą dobrze wpływać na nasze życie publiczne w tych i kolejnych wyborach. Pamiętajmy jednak, że istnieje też coś takiego, co Hegel nazywał „chytrością rozumu” dziejów. Ów Chytry roznieca nasze namiętności, wznieca spory i walki, wymusza ofiary i straty – nie dla nas, lecz dla siebie. Sztuką jest angażować się w życie publiczne i nie dać się oszukać Chytremu, stając się narzędziem realizacji jego celów. Sztuką jest wiedzieć, na co mamy wpływ, a na co nie. Sztuką jest robić coś naprawdę dla siebie.
Zobacz też:
Jacek Wojtysiak Profesor filozofii, kierownik Katedry Teorii Poznania Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Prywatnie: mąż Małgorzaty oraz ojciec Jonasza i Samuela. Sympatyk ruchów duchowości małżeńskiej i rodzinnej.