Na stację w Gliwicach wbiegają gazeciarze krzycząc, że to początek wojny. W Legnicy dosiada się rosyjski żołnierz z kałasznikowem. Ten pociąg zabiera wszystkich. Z przeszłości i teraźniejszości. Dlatego kupiliśmy bilety, żeby nim jechać 11 czerwca na trasie Kraków–Berlin.
Kiedy chłopcy zostawiają gazety z datą 1 września 1939 r., najstarsza pasażerka – 90-letnia Hanna Smólska, emerytowana aktorka Narodowego Starego Teatru w Krakowie, ma w oczach strach. – To był dla mnie cios w serce – tłumaczy. – Wszystko jak żywe stanęło mi przed oczami. Kiedy zaczęła się wojna, miałam 18 lat – mówi. I opowiada, jak z ojcem Lechem – oficerem rezerwy, który potem zginął w Katyniu – uciekali z Warszawy transportem do Lwowa. Kiedy 18 września rano w Mizoczy zobaczyła niemieckie wojska, poczuła, że zmienił się świat. Ten świat zmieniał się dla mieszkańców ziem, po których jedzie pociąg. Raz znajdowały się w granicach Polski, raz Niemiec. W Zabrzu do pociągu wsiadają Ślązacy z dwóch przygranicznych w 1939 roku miast – niemieckiego Zabrza i polskiej Rudy Śląskiej. Widzimy, jak świętują w ostatnim dniu pokoju, zbierając się na „fajer”. Częstując się kołoczem, mówią, jak to Eryk za dziewczyną do Polski lata i jaka dobra w Polsce i Niemczech jest na wszystko niemiecka aspiryna Bayera. Ale nagle dowiadujemy się, że Hitler napadł na Polskę. „I co teraz będziemy robić?” – pytają. „Będziemy się nienawidzić, będziemy do siebie strzelać”. Napięcie przy stole rośnie. „Na szczęście to już było. To tylko teatr” – słyszymy uspokajające zapewnienie aktorów z Teatru Nowego w Zabrzu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych