Homoseksualiści już nie tylko nie chcą być dyskryminowani, ale głośno i coraz brutalniej domagają się zrównania w prawach ich związków z małżeństwami – ocenia ks. Ireneusz Wołoszczuk, prawnik i sędzia Trybunału Arcybiskupiego w Strasburgu.
W związku z wzmożoną działalnością środowisk homoseksualnych na rzecz legalizacji tzw. związków partnerskich przez państwo, publikujemy analizę autorstwa ks. Ireneusza Wołoszczuka, prawnika, filozofa prawa i sędziego Trybunału Arcybiskupiego w Strasburgu.
Zwolennicy rejestracji przez państwo związków homoseksualnych najczęściej powołują się na prawa człowieka, zasady sprawiedliwości i równości wobec prawa, a także na prawodawstwo Unii Europejskiej zakazujące wszelkiej dyskryminacji, w tym także z uwagi na orientację seksualną. Tymczasem prawa zbliżone do tych, jakimi cieszą się małżeństwa, a których coraz głośniej domagają się (teraz także polscy) homoseksualiści, nie są zwykłymi prawami obywatelskimi, lecz specjalnymi przywilejami przyznanymi rodzinie w państwach nowożytnych. I jako takie wychodzą znacznie poza konstytucyjną koncepcję równości wobec prawa, sprawiedliwości społecznej, czy też praw człowieka. Ich źródłem jest przede wszystkim szczególna rola rodziny w społeczeństwie.
Do takich przywilejów nie mogą aspirować np. rodzeństwa żyjące pod jednym dachem. Państwo premiuje bowiem szczególną rolę formalnego związku mężczyzny i kobiety, a także związane z nią obciążenia rodzicielskie i wychowawcze, jakie ten związek ponosi. Jako, że od kondycji rodziny zależy przetrwanie społeczeństw i narodów, państwo powinno pomagać rodzinie w prawidłowym spełnianiu swoich funkcji stwarzając jej optymalne warunki egzystencji, a nawet nadając pewne przywileje. Jakież zatem inne wysiłki prospołeczne par homoseksualnych miałyby rekompensować przywileje prawne i fiskalne przyznane im przez państwo?
W szczególności nie należy mylić, a w tym wypadku raczej fałszywie przedstawiać, typowych przywilejów jako praw człowieka! W imię tak rozumianej sprawiedliwości, każdy obywatel mógłby domagać się np. immunitetu poselskiego, samochodu służbowego, czy wcześniejszych emerytur. Tymczasem, dopiero przy tak zinterpretowanej konstytucyjnej zasadzie równości obywateli, rewindykacje osób o orientacji homoseksualnej mogłyby być uznane za słuszne.
Czy więc chodzi tu o skrajną nieodpowiedzialność autorów projektu, czy może o złą wolę? Żaden prawnik, a szczególnie filozof prawa, nie może zapomnieć, że w państwie demokratycznym szczególne przywileje muszą zawsze wiązać się ze szczególnymi obowiązkami. Domaganie się takich samych lub podobnych przywilejów dla związków, które z samej swojej natury nie mogą zrodzić potomstwa (bo przecież nie chodzi o przypadki niepłodności), tak jak związki homoseksualne, ze względu na równość wobec prawa lub sprawiedliwość, jest albo świadomą próbą naruszenia fundamentów państwa, albo totalnym nieporozumieniem.
Żadne decyzje polityczne – nawet te podejmowane w demokratycznym głosowaniu – nie powinny rozstrzygać o podstawowych wartościach ludzkich uzurpując sobie funkcje nadrzędne w stosunku do praw natury. Paradoksalnie, nawet sama pierwsza autorka pomysłu wprowadzenia tego kontrowersyjnego prawa w Polsce, prof. Maria Szyszkowska, w swej książce „Europejska filozofia prawa”, pisała : „Prawa człowieka, inaczej podstawowe wartości, czy podstawowe prawa – te nazwy oddają wyraziście przekonanie, że w społeczeństwie dochodzą do głosu wartości nie przez państwo powołane do życia. Że są wartości wyłączone ze sfery tych międzyludzkich stosunków, które są zależne od wyników głosowania, czy innych dowolnych decyzji. Wynikają one z tak zwanego prawa natury.(…) Te zasady mają swoje źródło w rozumie człowieka, czy – jak twierdzą inni – w istocie, bądź godności człowieka.” Jak widać „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”... Bardzo źle się dzieje, gdy prawda obiektywna staje się zakładnikiem programów wyborczych tej lub innej partii i przedmiotem gry politycznej.
Zresztą zapewne tak samo działo się gdy w 1973 roku Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne wykreśliło homoseksualność z międzynarodowej listy zaburzeń psychicznych. Natomiast 17 maja 1990 roku Światowa Organizacja Zdrowia (WHO), działająca na szczeblu międzynarodowym w ramach ONZ i skupiająca 193 kraje członkowskie, wykreśliła homoseksualizm z Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych. Stwierdziła również, iż żadna orientacja seksualna (w tym homoseksualna) nie powinna być przez nikogo traktowana jako zaburzenie!
Dziś tzw. „środowiska naukowe” twierdzą, że „homoseksualność nie jest chorobą czy zaburzeniem psychicznym”, a wszelkie próby „repatologizacji homoseksualności” traktowane są przez te środowiska jako przejaw antyspołecznych uprzedzeń i dyskryminacji nazywanej „homofobią”. Jednocześnie współcześni psychoanalitycy wskazują na „szkodliwość postaw homofobicznych”. W taki oto sposób homoseksualizm stał się „inna normą”, a jednostką chorobową okrzyknięto „homofobię”. Zygmunt Freud zapewne w grobie się przewraca!
Zresztą, każda próba „majstrowania” przy fundamentalnych podstawach społeczeństwa i państwa jest bardzo groźna, gdyż jej skutki są długofalowe i zupełnie nieprzewidywalne.
Lobby homoseksualne (jak na razie poza Polską) pokazało, że stopniowe zrównanie praw małżeństw i związków homoseksualnych jest dopiero pierwszym etapem walki, następnym będzie adopcja dzieci.