Nic dwa razy się nie zdarza. Wisława Szymborska napisała o tym piękny wiersz, mądrzy ludzie radzą, by tę prawdę mieć zawsze w tyle głowy, za to kino, przekornie, uwielbia dawać swoim bohaterom drugie szanse.
Ileż scenariuszy oparto na alternatywnej wersji wydarzeń, które już nastąpiły. Albo na serio, jak u Kieślowskiego, albo na wesoło, jak w niezliczonych mutacjach „Dnia świstaka”. Ostatnio najczęściej próbuje się łączyć poważne dylematy z lekkim sposobem podania w formule zwanej komediodramatem. Do tej kategorii dystrybutorzy przypisali włoski film „Pierwszy dzień mojego życia” (Canal+) w reżyserii i według scenariusza Paola Genovese, twórcy m.in. ekranowego i scenicznego przeboju „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”.
Opowieść nie jest ani komedią, ani dramatem, a jeśli już szukać dla niej modnego określenia, lepiej wypada „realizm magiczny”. Oto bowiem czworo bohaterów, którzy chcą odebrać sobie życie, nawiedza tajemniczy mężczyzna, proponując niekonwencjonalną umowę: tydzień na przemyślenie decyzji. Wszystko wokół dzieje się tak, jakby samobójstwo było skuteczne, a niewidzialna dla innych czwórka obserwuje sekwencję wydarzeń: niespodziewanych, zaskakujących, zmieniających perspektywę. I wszyscy dostają drugą szansę.
Może to i pomysł „drugiej świeżości”, ale tu rozwiązany bardzo ciekawie. Koncept magiczny, ale sytuacje życiowe, faktycznie, realistyczne. Bardzo różne, jak bohaterowie, ukazujące szeroki wachlarz ludzkich dramatów, pchających do decyzji nieodwracalnych. Zakwestionowanie owej nieodwracalności – możliwość dostrzeżenia tego, co jest za zakrętem: nadziei – powinno w sposób oczywisty zmienić decyzje bohaterów. Niestety, nie we wszystkich przypadkach tak się dzieje. I tu docieramy do sedna, do konkluzji, że tego typu dramatyczne gesty nie zawsze są podejmowane w afekcie, w czarnej godzinie, w desperacji, opuszczeniu i samotności. Nie każdą decyzję można przepracować, nie wszystkie da się odkręcić. Psychika ludzka ma niezwykle skomplikowaną naturę, często niezgłębioną dla lekarzy dusz, nawet aniołów dysponujących nieograniczonymi możliwościami, jak opiekun naszej czwórki (w tej roli Toni Servillo, chyba najwybitniejszy współczesny aktor włoski).
Nie jest to zatem baśń, a jeśli już, to taka czerpiąca z poetyki Andersena, którego dziś się dzieciom raczej nie poleca. Bo jego baśnie nie zawsze dobrze się kończą. Ale film warto zobaczyć, bo nieprzypadkowo Paolo Genovese nazywany jest najlepszym psychologiem wśród reżyserów. Potrafi przyglądać się ludzkiej naturze w sposób przenikliwy, ale zarazem pełen miłości… do każdego ze swoich bohaterów.