Kiedyś do ogrodów przyjechała wycieczka z bardzo chorymi dziećmi. I te dzieci, z których każde miało dwóch opiekunów, łzami, krzykiem i śmiechem spontanicznie wyrażały radość. Właśnie doświadczały raju.
Rodzice Kasi Kapias, Elżbieta i Bronisław, zaczynali od kapusty i pomidorów. Wszystko było przy domu. Potem zburzyli stare stodoły i szopy i tak powstało pole pod produkcję sadzonek i krzewów ozdobnych, drzewek owocowych, roślin cebulowych, tulipanów i róż. Kiedy zainteresowanie zwiedzających wzrosło, pojawiły się na większą skalę krzewy iglaste, tuje, jałowce, sosny i jodły, później krzewy liściaste i drzewa, które wypełniały czas pracy zimą, kiedy się je szczepi czy oczkuje. Czasu na przyjemności zostawało niewiele, bo właściciele wszystko robili sami. – Pamiętam, jak rodzice posadzili pierwsze iglaki, które stały się tzw. matecznikiem, czyli miejscem, z którego ojciec pozyskiwał materiał na kolejne nasadzenia. Ogród rósł, przybywało rabat, ale i klientów, których oczekiwania również rosły – chcieli nie tylko kupować, ale również zdobywać wiedzę i umiejętności w komponowaniu własnych ogrodów. Więc rodzice wyszli naprzeciw ich oczekiwaniom – wspomina Kasia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Katarzyna Widera-Podsiadło