Jan Ptaszyn Wróblewski, saksofonista, legenda sceny jazzowej, jedyny taki głos na falach radiowych zmarł we wtorek 7 maja w wieku 88 lat.
Kto kocha jazz, ten kocha Ptaszyna. Po prostu, nie sposób inaczej. Jego głos płynął falami radiowej Trójki, począwszy od 1968 roku. Docierał do archipelagu samotnych wysp, skupionych wieczorową porą przed radioodbiornikami. Rozpoczynała się gawęda o Milesie, Charliem, Sonnym, Louisie, Elli... W 1970 r. wystartowała, dziś kultowa, audycja „Trzy kwadranse jazzu”. Emitowana była nieprzerwanie aż do wczoraj. 6 maja, w końcówce ostatniego – jak się dzień później okazało – odcinka Ptaszyn Wróblewski zagrał set-niespodziankę. „Jeśli chcecie się dowiedzieć, co to jest, włączcie odbiorniki za tydzień. A ja już mówię »dobranoc«. Były to »Trzy kwadranse jazzu«. Mówił Jan Ptaszyn Wróblewski”. Tak pożegnał się ze słuchaczami. A muzyczną zagadką okazały się wspaniałe, smyczkowe „Atomizacje”, czyli fragment najnowszego krążka Atom String Quartet.
Wielki artysta, mistrz, wirtuoz, profesor, erudyta, nestor, przewodnik – wszystkie te określenia pasują do niego jak ulał. Profesjonalny debiut Jana Wróblewskiego na scenie miał miejsce w 1956 r., na Festiwalu Jazzowym w Sopocie. Wystąpił wtedy z sekstetem Krzysztofa Komedy, a legendarny pianista nadał mu pseudonim „Ptaszyn”. Później grał z tym składem do końca jego istnienia. W 1958 r. jako pierwszy po wojnie muzyk jazzowy z kraju nad Wisłą wyjechał za ocean. Trafił do Międzynarodowej Orkiestry Młodzieżowej, z którą wystąpił na słynnym festiwalu jazzowym w Newport.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Piotr Sacha