Niedawno dotarł do Włoch trzeci samolot z chorymi z Gazy. Przywiózł 14 dzieci i 8 dorosłych oraz 23 osoby towarzyszące. Pacjenci zostali przyjęci na leczenie w najlepszych włoskich placówkach pediatrycznych, w tym w Szpitalu Dzieciątka Jezus.
W procesie pomocy ważne ogniwo stanowi włoski szpital w Kairze, gdzie chorymi Palestyńczykami opiekuje się m.in. siostra Pina De Angelis. Jak wskazuje, dzieci z Gazy przeżyły wiele cierpienia i często są straumatyzowane.
„Na przykład przybyła jedenastoletnia dziewczynka, której obie nogi doznały ran podczas bombardowania i w innych szpitalach zamontowano jej specjalne szyny. [Gdy przyjechała], była bardzo straumatyzowana i nie potrafiła nic powiedzieć” – mówi Radiu Watykańskiemu kombonianka. Jak opisuje dalej, z rodziny tej dziewczynki to jej 3,5-letni brat Ahmed, któremu amputowano nogę, miał zostać przetransportowany do Włoch wraz z mamą. „Chłopczyk nie był w stanie nawet spojrzeć nam w twarz, zawsze obejmował mamę i nie chciał widzieć nikogo. W ogóle też nie mówił. Z kolei dziewczynka, o której wspominałam, znajdowała się w innym szpitalu z ojcem – mówi s. Pina De Angelis. – Matka pytała mnie, czy mogliby się połączyć i dzięki pracy konsula w ciągu jednego dnia zdołano załatwić z egipskim Ministerstwem Zdrowia przenisienie ojca i córki do nas, [do Kairu]. Tak więc rodzina ponownie się połączyła i zobaczyłam, że kobieta zaczęła się uśmiechać, podobnie jak chłopczyk. Ale ani chłopak, ani dziewczynka nie odezwali się ani słowem. Dziewczynka była całkowicie straumatyzowana”.
Osoby przybywające z Gazy mają za sobą doświadczenie całkowitej nędzy i wszechobecnego niebezpieczeństwa. Jak wskazuje kombonianka, zdarzyło się, że dzieci z radością odkrywały, iż nie tylko mają tu dostęp do jedzenia, ale także do wody i to nawet ciepłej wody.
„W ich oczach widać tyle strachu i smutku – mówi s. Pina De Angelis. – Np. pewnego wieczoru wezwał mnie Fares, chłopiec w wieku ok. 11 lat, któremu amputowano stopę. Była godz. 21.30 i chciał pilnie porozmawiać. Mówił: «Nie mogę wyjechać [do Włoch] sam, ponieważ zostali mi już tylko tata i dwóch młodszych braci, mama nie żyje, podobnie jak i młodsze siostry oraz ciocie. Nie mam już nikogo». Było mi go bardzo żal. Chłopak kontynuował, że choć ma tutaj jedzenie to nie nie potrafi jeść, bo myśli o swoich braciach i ojcu, którzy nie mają nic. Płakał, bardzo płakał. W dniu, w którym widziałam, jak wyjeżdzał, uśmiechał się, bo miał nadzieję. Mówił, że będzie mógł mieć protezę, dzieki której da radę się poruszać pomimo braku stopy”.
Alessandro Guarasci, Krzysztof Dudek SJ