Wcześniej czy później burza wzajemnych oskarżeń o herezję przerodzi się w głos Pana.
29.02.2024 00:00 GOSC.PL
Nie zostawił nam Pan Jezus po sobie opasłych tomów pism, które moglibyśmy aż do skończenia świata wertować i wynajdywać w nich jasne odpowiedzi na wszystkie pojawiające się w naszej wspólnocie pytania. Nie popełnił też dzieła teologicznego na miarę słynnej Summy świętego Tomasza z Akwinu, której opanowanie wymaga co prawda sporo czasu, ale przynajmniej daje gwarancję poprawnego ujęcia zasadniczych kwestii świętej teologii. Nie mamy zatem w Kościele wypisane od początku do końca, ze wszystkimi szczegółami, w co mamy wierzyć, żeby nie odpaść od prawdy i trzymać się ortodoksji.
Nie znaczy to jednak, że skazani jesteśmy na szukanie prawdy po omacku lub – co byłoby równie straszne – na akceptowanie każdej opinii jako równie poprawnej. Od początku chrześcijanie głęboko wierzyli, że co prawda Pan nie wytyczył jasną linią granicy między herezją a ortodoksją, ale sam ją wytycza, za każdym razem, gdy jest to potrzebne, przez swój Kościół, przez wspólnotę, w której wiarę otrzymaliśmy i w której ją wyznajemy.
Już Kościół Apostolski doświadczył, jak to działa: zaledwie kilka lat po zmartwychwstaniu Jezusa do wspólnoty wierzących dołączyli ludzie, którzy – w odróżnieniu od pierwszych uczniów – nie podzielali przekonania Żydów, że Bóg przez Mojżesza nadal Prawo, które ma regulować ich codzienne życie. Tymczasem Prawo było dla Żydów istotą ich wiary, jego przestrzeganie czyniło naród świętym, a lekceważenie czy wręcz łamanie było przejawem buntu wobec Boga i podeptaniem wiary ojców. Trudno nam dziś sobie wyobrazić, jakie oburzenie musieli wywoływać w Kościele ludzie, którzy na słowa: „Bóg nakazał przez Mojżesza to czy tamto”, wzruszali tylko ramionami. Ilu pobożnych chrześcijan myślało o nich w kategoriach bezbożników i heretyków?
Cale zamieszanie zaczęło się od Piotra, który opowiadał Rzymianom o Jezusie i nagle zobaczył w nich te same dary Ducha, które on i pozostali uczniowie otrzymali w dniu Pięćdziesiątnicy. Musiał się potem tłumaczyć przed wspólnotą w Jerozolimie, że ochrzcił i włączył do Kościoła niezachowujących Prawa pogan. Potem w głoszenie Ewangelii zaangażował się z niezwykłą mocą Paweł z Tarsu, a jego sukcesy apostolskie sprawiły, że jak grzyby po deszczu pojawiały się wspólnoty, które na Prawo Mojżesza nie zwracały prawie uwagi. Iluż chrześcijan oskarżało Pawła o herezję, nie uznawało go za apostoła i biegało za pozyskanymi przez niego dla Chrystusa ludźmi, próbując ich przekonać, że muszą poddać się obrzezaniu i innym przykazaniom Prawa, bo tego chce od nich Bóg. Paweł nie pozostawał im dłużny: w swoich listach nazywa ich „okaleczeńcami”, a Galatów, którzy dali im wiarę, określa mianem głupców.
Pewnie gdyby Jezus jasno powiedział, że po Jego śmierci i zmartwychwstaniu Prawo Mojżesza nie będzie już obowiązywać, nie byłoby całego zamieszania i wszyscy by wiedzieli, kto ma rację, a kto jest w błędzie. Ponieważ jednak nie powiedział, pierwsi uczniowie musieli nauczyć się słuchać Jego głosu w Kościele. Przez wspólnotę pierwszych chrześcijan przetoczyło się olbrzymie zamieszanie, podzieliły ją ostre spory i wzajemne oskarżenia o herezję. Każdy biorący udział w sporze miał swoje argumenty, przekonywał innych, odpowiadał na zarzuty. Stopniowo burza się uspokajała i wreszcie głos Kościoła przeszedł w harmonijne wyznanie wiary, w którym chrześcijanie rozpoznali słodki glos swojego Pana, który przecież jest – jak sam powiedział – i drogą, i prawdą.
To doświadczenie dochodzenia przez spory do ortodoksji nie było jedynie przywilejem pierwszego pokolenia chrześcijan. Także dziś na wiele pytań szukamy dopiero odpowiedzi i sporo kwestii nas dzieli do tego stopnia, że co rusz słychać, jak jedni chrześcijanie oskarżają innych o herezję. O ile te spory pozostają sporami w rodzinie, wcześniej czy później burza wzajemnych oskarżeń o herezję przerodzi się w głos Pana. Jezus wytycza także dziś ścieżki ortodoksji przez Kościół, który jest Jego Ciałem.