Słuchając Jezusa nauczającego o modlitwie wytrwałej, wręcz nieustającej, trzeba sobie powiedzieć wprost: to ja jestem ubogą wdową. Osobą w sytuacji trudnej, po ludzku nie do rozwiązania. Ale nie po Bożemu.
Modlitwa jest prawdopodobnie jednym z najpopularniejszych tematów w literaturze. Obok wojny, pieniędzy i miłości. Być może dlatego, że za największe pasje godne opisywania człowiek uważa to, co zaprząta nie tylko jego umysł, ale i serce. Brzmi to zapewne mało wiarygodnie, nie sądzę, by kiedykolwiek poczyniono badania w tym względzie, niemniej jednak odkąd świat światem, człowiek wierzący w Boga usiłuje się dowiedzieć, jak powinien się modlić, żeby robić to właściwie. Nie ma w tym nic złego, nawet uczniowie Jezusa (a wcześniej Jana) – jak już wspomnieliśmy – prosili Nauczyciela, by nauczył ich modlitwy. Niejako podświadomie zanurzony w świecie (albo w sobie samym) człowiek, który odczuł obecność Boga, czy to w tymże świecie, czy to w samym sobie, pragnie się modlić. I najczęściej zupełnie nie ma pomysłu, jak to robić, usiłuje więc naśladować innych, co może, choć nie musi, okazać się skuteczne.
Do kogo się modlę?
Ksiądz Henri Nouwen, zmarły pod koniec ubiegłego wieku holenderski jezuita i profesor psychologii na Harwardzie, uznawany jest za jednego z najwybitniejszych autorów książek o modlitwie. W latach siedemdziesiątych postanowił spędzić siedem miesięcy w klasztorze trapistów. Owocem tego pobytu jest „Dziennik”, wydany drukiem 12 sierpnia 1976 r., w trzecim miesiącu tych specyficznych rekolekcji, Nouwen zapisał w nim rozmowę, którą odbył ze swoim duchowym przewodnikiem, ojcem Johnem Eudesem: „Kiedy rozmawialiśmy o modlitwie, zadałem mu pytanie bardzo zasadnicze, a przy tym nieco naiwne: »Kiedy się modlę, do kogo się modlę? Kiedy mówię Panie, kogo mam na myśli?«. John Eudes odpowiedział całkiem inaczej, niż się spodziewałem: »To bardzo istotne pytanie, najważniejsze, jakie możesz postawić; w każdym razie jest to pytanie, z jakiego możesz zrobić najważniejsze pytanie«. Potem stwierdził z wielkim naciskiem, że jeśli naprawdę chcę podejść do tego pytania poważnie, powinienem zdać sobie sprawę, że pozostanie mi niewiele miejsca na inne rzeczy. »Z wyjątkiem chwil – powiedział z uśmiechem – kiedy to pytanie tak bardzo ciebie wyczerpie, że dla odprężenia będziesz musiał poczytać sobie Newsweeka! Nie jest łatwo – ciągnął dalej – postawić to pytanie w centrum swoich medytacji. Bowiem przekonasz się, że zawiera ono każdą cząsteczkę ciebie samego, ponieważ pytanie: Kto jest Panem, do którego się modlę? prowadzi bezpośrednio do pytania: Kim jestem ja, który chcę się modlić do Pana?, a wtedy zaraz będziesz się zastanawiał, dlaczego Pan sprawiedliwości jest również Panem miłości, Bóg lęku równocześnie Bogiem łagodnego współczucia. To doprowadzi ciebie do centrum medytacji. Czy znajdziesz tam odpowiedź? I tak, i nie. Sam się o tym przekonasz. Pewnego dnia możesz mieć błysk zrozumienia, nawet jeśli nadal to pytanie będzie cię nękać i przyciągać do Boga. Ale to nie może być pytanie, które po prostu jest jednym z twoich pytań. W pewnym sensie to musi być twoje jedyne pytanie, wokół którego wszystko, co czynisz, znajduje swoje miejsce. Wymaga ono powzięcia decyzji, by stało się centrum twoich medytacji. Jeśli tak uczynisz, przekonasz się, że rozpocząłeś długą, bardzo długą drogę«”. Pytanie: „Kim jest ten, do Którego się modlę?” zawsze prowadzi do jeszcze bardziej podstawowego dylematu: „Kim jestem ja sam, który się modlę?”. Warto o tym wiedzieć, zwłaszcza słuchając Jezusa, który w 18 rozdziale Ewangelii Łukaszowej opowiada uczniom przypowieść o biednej wdowie i o niemiłosiernym sędzim.
Między siłą i słabością
„W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: »Obroń mnie przed moim przeciwnikiem!«. Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: »Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie»” (Łk 18,2-5). Jezus w pewnym sensie powtarza myśl z poprzedniej przypowieści o modlitwie wytrwałej. Już wprowadzenie ewangelisty o tym mówi: „Powiedział im też przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać” (18,1). Jak różna to jednak sytuacja! Zamiast przyjaciół spotykają się dwie osoby o skrajnie odmiennym położeniu i podejściu do życia. Zamiast jednej wizyty (o północy) – cała seria wizyt skwitowana słowem „naprzykrzanie”. Wdowa (obok sieroty) w starożytności oznaczała osobę całkowicie słabą, bezbronną, która w patriarchalnym społeczeństwie po śmierci męża traciła swojego jedynego obrońcę. Wdowy, tak samo jak sieroty, żyjąc wręcz poza zwykłą społeczną strukturą, narażone były na krzywdę i niesprawiedliwość. Pan Bóg przykazał Izraelowi: „Nie będziesz krzywdził żadnej wdowy i sieroty. Jeślibyś ich skrzywdził i będą Mi się skarżyli, usłyszę ich skargę, zapali się gniew mój i wygubię was mieczem i żony wasze będą wdowami, a dzieci wasze sierotami” (Wj 22,21–23).
Moment desperacji jest kluczowy: niszcząc wszelkie naiwne złudzenia prowokowane przywiązaniami do innych ludzi, ukazuje nam podstawową naszą cechę – bezsilność.To właśnie wdowa w przypowieści Jezusa trafia na człowieka, który „Boga się nie boi i z ludźmi się nie liczy”. To określenie również miało dość mocny walor oceniający, tak bowiem charakteryzowano ludzi całkowicie zdeprawowanych. A zatem: słabość spotyka się z nieprawością, co sugerowałoby od razu przegraną. Nie tak jednak kończy się przypowieść. Wdowa otrzymuje to, o co prosi, ponieważ się „naprzykrza”. Jezus po raz kolejny podsumowuje naukę o modlitwie porównaniem niegodziwości człowieka ze świętością Boga: „Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18,6-8).
Pragnienie wdowieństwa
Kim jestem ja, który się modlę? – pytanie kluczowe i prowadzące zazwyczaj do odkrycia, „kim jest Ten, do którego się modlę” – do przypowieści o wdowie i sędzim zdaje się pasować znakomicie. Słuchając Jezusa nauczającego o modlitwie wytrwałej i wręcz nieustającej, trzeba sobie powiedzieć wprost: to ja jestem tą ubogą wdową. Osobą w sytuacji trudnej, po ludzku nie do rozwiązania. Człowiekiem, który nie ma już na ziemi żadnego punktu zaczepienia i znikąd obrony. Wszelkie punkty zaczepienia i próby obrony po ludzku okazały się zawodne, a jeśli nawet jeszcze się nie okazały, to za takie powinienem je uznać, odrzucając je i nie szukając w nich zadatku na szczęśliwe życie. Tak, to ja jestem tą wdową i im szybciej uświadomię sobie te swoje życiowe okoliczności, tym szybciej mogę dotrzeć do sedna problemów, których sobie nie uświadamiam, a które mają na moje życie znaczący wpływ. W pewnym sensie jest to otwarcie, o którym w liście z 18 lipca 1894 r. święta Teresa z Lisieux pisała do swojej siostry Celiny: „Gdy to uczyniłam, podobnie jak Ty odczułam spokój pośród cierpienia. Odczułam jednak coś innego jeszcze, oto że Bóg często domaga się jedynie naszej woli. Żąda wszystkiego, a gdy Mu odmawiamy najmniejszej nawet rzeczy, zanadto nas miłuje, by miał ustąpić; jeśli jednak wola nasza zastosuje się do Jego woli, gdy przekona się, że szukamy tylko Jego samego, postępuje z nami tak jak niegdyś z Abrahamem”.
Odkrycie siebie jako ubogiej wdowy potrzebującej skutecznego obrońcy może oznaczać początek bardzo poważnej przemiany, być może skutkującej całkowitym przewartościowaniem własnego stosunku do Boga i do innych ludzi. Ten swoisty moment desperacji jest kluczowy: niszcząc wszelkie naiwne złudzenia prowokowane przywiązaniami do innych ludzi, ukazuje nam bowiem podstawową naszą cechę – bezsilność. „Zaprawdę, wszystko jest hewel, ulotne jak dym. Oprócz Boga i prawdy Bożej” – napisał ojciec Krzysztof Pałys, dominikanin, w swojej książce o tym właśnie tajemniczym tytule „Hewel”. Dodał w niej: „Poznać prawdę to jednocześnie zrozumieć, że choćbyśmy posiedli wszystkie możliwe cnoty, nie możemy wejść do królestwa. Próba samodzielnego zerwania zasłony, która oddziela śmierć od nieśmiertelności, jest równie skuteczna co doskoczenie o własnych siłach do księżyca”. Konkluzja nasuwa się sama: „być wdową” na modlitwie powinno w tej sytuacji oznaczać coś więcej niż faktyczny stan duszy, „tu i teraz” ducha. Powinno stać się inklinacją, pragnieniem i dążeniem wyrażonym w postawie „chcę”. „Chcę być tą wdową pozbawioną jakichkolwiek szans na obronę przez innych”. Najbardziej… przez siebie samego.
Kim jest Obrońca
Jest jeszcze sędzia. Nieprzypadkowo, bo cały ten fragment Łukaszowej Ewangelii nazywany jest małą Apokalipsą, Jezus sam nawiązuje w nim do swojego powtórnego przyjścia – pytając o to, czy Syn Człowieczy znajdzie na ziemi wiarę. Sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi, jest oczywiście zaprzeczeniem Boga. Odwrotnością. Mimo to bierze wdowę w obronę. Ten ogromny kontrast potęguje wymowę przypowieści: „Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę”. Otóż i to: wołający „dniem i nocą”, w sytuacji „wdowieństwa”, to my. Zapewnienie jest jasne: Bóg weźmie nas w obronę. Jezusowa szkoła modlitwy to lekcje modlitwy nieustającej. Modlitwy, którą człowiek staje się, praktykując ją i odkrywając, że poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: „Kto jest Panem, do którego się modlę?” jest nierozerwalnie związane ze znalezieniem odpowiedzi na pytanie o siebie samego: „Kim jestem ja, który się modlę?”. Odkrywając własną tożsamość („jestem wdową”), masz szansę odkryć tożsamość Boga („Ten, który bierze w obronę”). Wraz z dodatkowym atutem: wołanie „dniem i nocą” oznacza nie tylko wołanie nieustające, lecz również wołanie całym sobą, wołanie przemieniające wszystko, co w nas słabe, grzeszne, egocentryczne, w miłość. „O Miłości – Boże, ktokolwiek ma odwagę i nie ociąga się w dziele miłowania Ciebie, w każdym czasie będzie trwał przed Twym królewskim obliczem”, wołała święta Gertruda.
Czytaj więcej: Wielkopostny cykl „Jezus, modlitwa i ty”
ks. Adam Pawlaszczyk