„…a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd na Niego napierał”. Refleksja po przedpremierowym pokazie „The Chosen”.
07.02.2024 08:32 GOSC.PL
Nieco ponad tydzień temu miałem okazję spotkać się z aktorami serialu „The Chosen”. Grający Jezusa Jonathan Roumie i Elizabeth Tabish, wcielająca się w postać Marii Magdaleny, przybyli do Polski z okazji przedpremierowego pokazu pierwszych dwóch odcinków nowego sezonu produkcji. Emocje już opadły, wywiady się ukazały, a zdjęcia z serialowymi gwiazdami zebrały lajki i serduszka w mediach społecznościowych, więc czas na spokojną refleksję.
Sama rozmowa z aktorami (przeprowadzona wspólnie z Martą Łysek) była dla mnie po prostu ciekawym doświadczeniem spotkania z nietuzinkowymi, mądrymi i ciepłymi ludźmi. Ważny punkt mojej medialnej przygody z duchowym konkretem w centrum. Jednak momentem, który zrobił na mnie największe wrażenie i dał mi najwięcej do myślenia, był czas bezpośrednio poprzedzający seans w warszawskich Złotych Tarasach, kiedy na czerwonym dywanie pojawili się Elizabeth i Jonathan. Znajdując się w strefie dla mediów, byłem tuż obok aktorów, a jednocześnie poza przestrzenią, w której licznie zgromadzili się fani serialu, więc mogłem obserwować tę fascynującą scenę z boku. Co widziałem? Faceta, którego twarz nieodparcie kojarzy mi się z Jezusem Chrystusem i wielki tłum, który wpatrywał się w niego, wsłuchiwał w jego słowa, chciał się znaleźć jak najbliżej. Do głowy cisnęły mi się ewangeliczne sceny, w których tłumy zafascynowane nauczaniem Jezusa, pragnące doświadczyć cudu, lub po prostu zaciekawione zjawiskiem charyzmatycznego Nauczyciela z Nazaretu, szukały Jego bliskości.
Z jednej strony, różnica jest oczywista i zasadnicza: Jonathan Roumie nie jest Jezusem Chrystusem, Synem Bożym i Zbawicielem. Z drugiej jednak strony nie sposób nie poszukać głębszego poziomu tego fenomenu. Tłumy oblegające Złote Tarasy, by spotkać się z aktorami wcielającymi się w głównych bohaterów opowieści o Jezusie i Jego uczniach, wypełniające cztery duże sale kinowe by obejrzeć wspólnie fragment tej opowieści, nie wspominając już o globalnym zasięgu tego zjawiska, są dla mnie znakami czasu.
Przede wszystkim popularność serialu pokazuje, że również w XXI wieku, w laickim zachodnim świecie, przekaz Ewangelii jest czymś świeżym, fascynującym i pociągającym. Kiedy pisałem o tym na portalu X (dawny Twitter), jeden z księży skomentował: „Jeśli to byłyby cztery kościoły wypełnione, to co innego, ale kino to kino”. Oczywiście, można powiedzieć, że ludzie pasjonują się serialem, bo to nie wymaga podjęcia konkretnych decyzji związanych ze stylem życia i moralnością. Może jednak warto zrobić sobie rachunek sumienia z naszego kościelnego głoszenia. Zobaczyć, czy nie gubimy w nim oryginalnej świeżości Ewangelii przyniesionej przez Jezusa. Bezwarunkowa i darmowa miłość Boga oraz Jego bliskość i czułość, czyli to co najbardziej pociąga do życia po chrześcijańsku, w „The Chosen” jest przedstawiona bardzo jasno i dobitnie. Jak to wygląda w naszym głoszeniu z ambon, w social mediach i codzienności?
Jak by nie było, Pan Bóg wykorzystuje każdą okazję, żeby ogłosić nam swoją Dobrą Nowinę. Językiem, który ma dziś potężną siłę oddziaływania na ludzkie serca, jest film, więc inspiruje ludzi, żeby opowiadali Jego historię właśnie w ten sposób. Jestem przekonany, że popkultura (i to nie tylko ta wprost chrześcijańska) jest jednym ze źródeł teologicznych, przez które Duch mówi dziś do Kościoła. Warto nadstawić ucha.
Dominik Dubiel SJ