Ta historia wydarzyła się naprawdę. Mieszkańcy wioski wzięli sprawiedliwość w swoje ręce. Pobili terroryzującego ich recydywistę. Na śmierć.
Film Krzysztofa Łukaszewicza jest próbą rekonstrukcji samosądu dokonanego przez kilku mieszkańców wioski na terroryzującym ich miejscowym bandziorze-recydywiście, jak i okoliczności, w jakich do niego doszło.
Bez konfabulacji
Na ile filmowa rekonstrukcja wydarzeń, które rozegrały się we Włodowie w 2005 roku i o których głośno było we wszystkich mediach, jest wierna faktom? Według reżysera, większość scen „Linczu” wiernie oddaje przebieg dramatu. 90 procent scenariusza oparte jest na faktach – powiedział w rozmowie z „Gościem Niedzielnym” Krzysztof Łukaszewicz. – Wszystkie wydarzenia związane z postacią recydywisty są autentyczne. Konfabulacji w tym filmie było niewiele. Na początku filmu widzimy ofiarę śmiertelnego pobicia i jego sprawców, których policja wyciąga z domów. W kolejnych retrospekcjach poznajemy ciąg wydarzeń, które doprowadziły do tego, że kilku niemających do tej pory konfliktu z prawem mieszkańców wioski stało się winnymi zabójstwa. Autor nie przedstawia wydarzeń w porządku chronologicznym.
Czy ryzykowna rezygnacja z chronologii nie przeszkodzi widzowi w odbiorze filmu? Reżyser uważa, że byłoby to ze szkodą dla jego dramaturgii. – Scena linczu wypadłaby wtedy w połowie filmu. Chciałem pokazać na samym początku strony dramatu w punkcie wyjścia – wyjaśnia Łukaszewicz. – „Starszego mężczyznę”, który przychodzi do urzędu załatwić jakąś sprawę, następnie braci, którzy byli pierwszym czynnikiem prowadzącym do linczu. I „miejscowych”, pracujących przy wyrębie lasu. Chwilę później okazuje się, że „starszy mężczyzna” nie żyje, a „miejscowi” zostają dość brutalnie aresztowani i oskarżeni o mord. Dopiero potem, ze sceny na scenę, odkrywamy bandycki proceder „starszego mężczyzny” w okolicznych wsiach i pogrążanie się „miejscowych” w otchłani machiny śledczo-więziennej, aby zderzyć ich w kulminacyjnym momencie rekonstrukcji ostatnich godzin przed linczem – dodaje.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz