Przed niczym dobrym. Spór o tzw. antykoncepcję awaryjną jest poważniejszy, niż może się wydawać.
Premier Donald Tusk poinformował, że Rada Ministrów sfinalizowała prace nad projektem nowelizacji prawa farmaceutycznego, co umożliwi dostęp do antykoncepcji awaryjnej, czyli tzw. pigułki dzień po, bez recepty dla osób, które ukończyły 15 lat. Projekt zostanie przekazany do Sejmu. Pomijając już, że jednym ze smutnych priorytetów dla nowego rządu jest najwyraźniej akceptacja czy wręcz promocja rozwiązłości seksualnej u dzieci, warto zwrócić uwagę też na kilka innych aspektów tych działań.
O tym, że tzw. antykoncepcja hormonalna może mieć (w zależności od czasu w cyklu kobiecym, gdy zostanie zażyta) działalność wczesnoporonną, wiedzą chyba już wszyscy. A przynajmniej powinni wiedzieć absolwenci szkoły podstawowej z podstawową wiedzą z zakresu biologii. Bo nie jest prawdą, że tabletka wyłącznie „uniemożliwia doprowadzenie do zapłodnienia” – faktycznie działa na dwa sposoby: może działać wczesnoporonnie lub też (zapewne częściej) nie dopuszcza do owulacji.
Sama natomiast pigułka jest środkiem bardzo silnie, a wręcz brutalnie działającym na organizm kobiety. Dorosłej kobiety! Nawet producenci nie biorą odpowiedzialności za to, jak takie środki zadziałają w przypadku osoby nieletniej. Więc co ze zdrowiem piętnastoletnich dzieci? Które w dodatku miałyby mieć możliwość zakupu tych środków nie tylko bez recepty, ale i bez wiedzy oraz zgody rodziców?! Nie jest to wyłącznie niezdrowy absurd. Bo – jak się podśmiewa zdroworozsądkowa część Polaków – dzieciaki nie będą mogły kupić tzw. energetyka, ale pigułkę „dzień po” jak najbardziej. To mocne uderzenie w rodzinę. W prawo rodziców do ochrony (!) i wychowywania dzieci według przyjętych zasad (co gwarantuje konstytucja!). To w końcu otwieranie dzieciom niebezpiecznej furtki, która może się wiązać z przyzwoleniem na obniżenie wieku inicjacji seksualnej, rozprzestrzenianiem chorób wenerycznych, niechcianych ciąż, a w konsekwencji aborcji u nastolatek.
A skoro jesteśmy przy aborcji. To też jest w planach rządu: najpierw „tylko” powrót do umożliwienia aborcji eugenicznych (przypuszczalnie taki pomysł będzie popierać większość społeczeństwa). Za chwilę zapewne pod głosowanie zostanie poddane dopuszczenie aborcji do 12. tygodnia ciąży (tego już nie popiera większość). Tak więc wydaje się, że przymiarki do wprowadzenia pigułki „dzień po” – za jeden uśmiech i dla dzieci – to tylko wstęp do tego, co nas czeka: to przedpole do wprowadzenia zmian w przepisach dotyczących całej sfery bioetyki, rodziny, ochrony najbardziej bezbronnych. I zapewne akcja „pigułka” to też sposób, by wysondować potencjalne reakcje społeczne na fundowaną rewolucję obyczajową i bioetyczną.
Co obecnie trzeba i warto robić? Mówić głośno, konkretnie i merytorycznie, jednocześnie prosto i jasno prawdę o konsekwencjach medycznych, psychologicznych i społecznych pigułki „dzień po”. I trzeba do tego również wykorzystywać social media, bo to jedyny obecnie sposób, by dotrzeć z wiedzą do młodych.
Agata Puścikowska