Martwię się. A jednocześnie wiem, że to „za–martwi–anie się”, jak sama nazwa wskazuje, jest stanięciem po stronie śmierci, a lęk nie jest językiem Królestwa.
23.01.2024 17:40 GOSC.PL
Przez lata zastanawiałem się, dlaczego biblijny Lot siedział w bramie zepsutej do szpiku kości Sodomy? Czyżby tkwił jedną nogą zanurzony w jej grzechach? Nie! Był rozdarty, przytłoczony. Do tego stopnia, że aniołowie musieli go wyszarpać „za fraki” z miasta, w którym „ludzie nie odróżniali swej lewej ręki od prawej”. Wyjaśnia to w swym liście św. Piotr: „Lot uginał się pod ciężarem rozpustnego postępowania ludzi nie liczących się z Bożym prawem i miał duszę umęczoną” (2P 2, 6).
Doskonale znam tę postawę. Spotykam na co dzień wielu Lotów, sam często nim jestem. Ci którzy zamartwiają się o Kościół i chodzą przytłoczeni mają zazwyczaj czyste intencje. Tyle, że to zamartwianie się nie rodzi, ostatecznie, dobrych owoców. Narracja lękowa bierze się zazwyczaj z poczucia bezradności, a nie wiary w to, że ostatnie słowo należy do Boga.
Martwi się ojciec o Kościół? – zapytałem o. Michała Zioło, trapistę.
- Nie. Zostało mi w najlepszym razie dwadzieścia lat życia i nie chcę zmarnować go na myślenie, że jestem Bogiem i coś zaradzę. To śmieszne. Spójrzmy na Eliasza, ulubionego proroka mnichów. Ściągał ogień, pozabijał proroków Baala, „oczyścił teren” gorliwie i z dowcipem („Panowie, jeszcze więcej wody!”), wiedział, że Bóg jest z nim. Jednego nie wiedział: tego, że Pan Bóg nie zdradził mu wszystkich tajemnic na temat Izraela. W pewnym momencie pogrążony w depresji Eliasz woła: „Zostałem sam. To koniec!”. Bóg uspokaja: „Nie histeryzuj. Jest tu garstka ludzi, którzy się modlą. Nie wszyscy się ode Mnie odwrócili, nie wszyscy zginęli. Jest resztka, która da początek nowemu. Nie wiesz wszystkiego”.
- Mam swój wiek i sporo już widziałem. Jak się czyta historię Kościoła, to widać z czego Bóg go wyciągał – dopowiada benedyktyn o. Leon Knabit - Papieże zbrojnie walczący o władzę, załatwiający godności kościelne swym dzieciom... Skoro Bóg wyciągał Kościół z takiego duchowego marazmu, to dlaczego mam się o niego martwić? Kościół jest dziś w stanie przeciągu, można się przeziębić, ale nie boję o jego przyszłość. Nie ma nic dobrego w zamartwianiu się! Jeśli mogę coś zmienić, zmieniam, ale jeśli nie, zostawiam to, bo inaczej ten stres mnie wykończy. Co pozostaje? Ufna modlitwa. A nie hejt, plucie na siebie czy oskarżenia! Poza tym słyszę często, że ludzie martwią się o „ich Kościół”. A Biblia mówi wyraźnie: nie ma „mojego”, czy „naszego” Kościoła”. Jest Kościół Jezusa Chrystusa. O ile jestem Chrystusowy, o tyle spada we mnie poziom lęku i zamartwiania się. On wie, co robi. „Nie lękajcie się! Jam zwyciężył świat”.
Marcin Jakimowicz