Polska nie jest strategicznym partnerem dla Stanów Zjednoczonych.
Nie zmienią tego ani szerokie uśmiechy, serdeczne uściski, ani klepanie po plecach polskich polityków przez kolejnych amerykańskich prezydentów. Im prędzej to zrozumiemy, tym lepiej. Prawdopodobnie jednak najbliższe dni nie będą sprzyjać trzeźwemu spojrzeniu na te sprawy. Zbliżające się wydarzenie polityczne roku – wizyta Baracka Obamy w Polsce (27-28 maja) – będzie zapewne relacjonowane, jak zwykle, w konwencji niemal teledysku, w którym uniżony podziw dla splendoru władzy prezydenta USA, śledzenie i komentowanie każdego gestu, uśmiechu, są zdecydowanie ważniejsze (bardziej strawne) dla miłośników polit-klipów niż merytoryczna dyskusja. Jedna z telewizji już zapowiedziała prawie tygodniowy cykl wprowadzający w tę wizytę. Dokładnie takie samo podniecenie medialne towarzyszyło relacjom z ostatnich wyborów prezydenckich w USA. To wszystko bardziej przypomina galę Oscarową niż twardą – a ona taka jest – realną politykę. Dla Polaków będzie to niemal narodowe święto, bo ciągle jeszcze wierzymy, że wiele dla Ameryki znaczymy.
Tymczasem nasze relacje skazane są na niesymetryczność. Z jednej strony jedyne supermocarstwo na świecie (oceny jego polityki międzynarodowej, raczej negatywnej, nie będę tutaj poruszał), a po drugiej stronie – duże i ważne, ale nie dominujące państwo europejskie. Ameryka patrzy teraz głównie na Azję i Bliski Wschód, Europa, a tym bardziej Europa Centralna – nie jest głównym punktem zainteresowań Ameryki. Tym, co rzeczywiście może relacje między Polską a Stanami zacieśnić, jest niewątpliwie perspektywa wydobywania gazu łupkowego w Polsce z pomocą amerykańskich technologii. To interesy gospodarcze zbliżają takie kraje jak USA z innymi, a nie powtarzane w kółko jak mantra wspomnienia o Kościuszce, Wałęsie i drugiej po amerykańskiej konstytucji na świecie. Oczywiście, osobiście polski prezydent mógł o tym porozmawiać w Waszyngtonie dopiero po grzecznym wypełnieniu wniosku wizowego z pytaniem, czy prowadził kiedykolwiek działalność terrorystyczną. Ale co ja się czepiam – od strategicznego sojusznika trzeba przecież wymagać. Przede wszystkim wizy.
Jacek Dziedzina