O tym, jak kochać Kościół, który nie pachnie, mówi kard. Konrad Krajewski.
Marcin Jakimowicz: Kim była bezdomna, którą Ksiądz kardynał przywitał przed chwilą: „Buongiorno principessa”?
Kardynał Konrad Krajewski: Szwajcarką…
Ile czasu musi upłynąć, by ta, która słyszy „Dzień dobry, księżniczko”, wiedziała, że Ksiądz z niej nie szydzi?
Dobrze się znamy i myślę, że tu nie chodzi o długi okres „oswajania się”. Bezdomni wbrew pozorom nie potrzebują naszych pieniędzy, ale obecności. Chcesz pomóc ubogiemu? Usiądź obok niego, wysłuchaj go. A jak chcesz kupić mu kawę, to wypij ją z nim. Jeśli tego nie zrobisz, to zamówisz mu tę, którą sam wybierzesz. A może on nie lubi cappuccino? Miłość mojej babci wyrażała się w tym, że każdemu z kilkorga wnuków przygotowywała ciasto, które najbardziej lubił.
Szarlotka?
Nie! Dla mnie szykowała sernik na zimno…
Pierwsza Franciszkowa nominacja biskupia w Watykanie? Konrad Krajewski. Dlaczego?
Pan Bóg raczy wiedzieć. Sytuacja była niezwykła. Papież wezwał mnie i powiedział: „Na adoracji usłyszałem wyraźnie twoje imię. Nazwiska nie potrafię wymówić, nie znam cię dobrze, ale wierzę, że Bóg wybrał cię do tego, byś został jałmużnikiem. Wszystko wytłumaczę ci w samolocie do Rio. Idź do spowiedzi!”. Na pokładzie dyskretnie mnie zawołał, bo ta nominacja trzymana była w tajemnicy (wbrew wszystkim „listom”, które już krążyły po watykańskich korytarzach). „Jest pewien problem” – zacząłem. „Jaki?” – spytał. „Spowiednik był jezuitą”. „Wracaj na miejsce!” – roześmiał się.
Wymienił listę obowiązków?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.