Osobiście, nie znam nikogo, kto zapragnąłby żyć po chrześcijańsku dlatego, że jakiś katolik „zaorał go” w dyskusji lub publicznie ośmieszył to, co dla niego ważne, a niezgodne z nauczaniem Kościoła. Znam natomiast trochę osób, które zaczęły szukać Pana Boga, interesować się Jego Kościołem i powoli zmieniać coś w swoim życiu, bo doświadczyły bardzo konkretnej troski, wsparcia i przyjęcia ze strony wierzących.
08.12.2023 14:14 GOSC.PL
Wśród „etatowych” krytyków papieża Franciszka, jednym z ulubionych tematów są wypowiedzi, w których Ojciec Święty potępia prozelityzm. Mamy tu przecież ostateczny dowód na niekatolickość Bergoglia: zabrania on nawracania na katolicyzm. Szach i mat.
Wydaje się jednak, że sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, niż chcieliby niektórzy. Punktem odniesienia dla Franciszka jest bowiem postawa samego Pana Jezusa. Syn Boży stając się Człowiekiem odrzucił wszelką przemoc i triumfalizm. Urodził się w stajni. Żył w ubogiej rodzinie. Nie należał do rodu kapłańskiego i nie posiadał wpływów politycznych. Jednak ciągnęły za Nim tłumy, bo głosił Dobrą Nowinę o Bogu bliskim, miłosiernym, czułym i zawsze przebaczającym. O Bogu, który nigdy nie odwraca się od grzeszącego człowieka, ale robi wszystko, żeby odzyskać go dla życia. Jak pasterz biegnący na poszukiwanie zagubionej owieczki. Sam Pan Jezus całym swoim życiem pokazywał, jak pomagać człowiekowi w nawracaniu się do Boga: spędzając czas z „celnikami i grzesznikami”, nawiązując wbrew obyczajom relację z Samarytanką o popękanym życiu, stawiając jako wzór do naśladowania pogańskiego okupanta proszącego o uzdrowienie sługi, w końcu oddając życie z miłości do każdego człowieka. Część z nich, dzięki tej postawie Mistrza z Nazaretu, nawróciła się.
Do tego wszystkiego nawiązuje papież, pisząc w swojej adhortacji Evangelii gaudium z 2013 roku (i powtarzając to w różnych innych wypowiedziach), że „Kościół nie rośnie przez prozelityzm, ale przez przyciąganie” (nr 14). Celem misyjnym Kościoła jest doprowadzenie wszystkich ludzi do spotkania z jedynym Zbawicielem, Jezusem Chrystusem. Na ile to spotkanie z Chrystusem musi być świadome i deklaratywne, a na ile wystarczy postawa serca, jak w teorii „anonimowych chrześcijan” Karla Rahnera SJ, to temat na osobny tekst. W każdym razie, żeby ten cel zrealizować, trzeba przede wszystkim najpierw samemu ciągle nawracać się do żywego Boga, którego styl działania znamy dzięki Ewangelii. Tutaj jest przestrzeń do zapału w nawracaniu… samego siebie. Kiedy bowiem przyjmujemy ten styl bliskości, wrażliwości, szacunku i spójności religijnych deklaracji z praktyką życia, nie potrzeba wielkich słów, przekonywania, czy – nie daj Boże – pobożnych manipulacji. Samo nasze życie staje się dla innych inspiracją i ziarnem Dobrej Nowiny, która powoli zaczyna przemieniać ich serca.
Osobiście, nie znam nikogo, kto zapragnąłby żyć po chrześcijańsku dlatego, że jakiś katolik „zaorał go” w dyskusji lub publicznie ośmieszył to, co dla niego ważne, a niezgodne z nauczaniem Kościoła. Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie. Jest spora grupa ludzi, których tego rodzaju „zapał misyjny” z Kościoła wypchnął i zraził wszystkiego co z nim związane. Znam natomiast trochę osób, które zaczęły szukać Pana Boga, interesować się Jego Kościołem i powoli zmieniać coś w swoim życiu, bo doświadczyły bardzo konkretnej i bezinteresownej troski, wsparcia i przyjęcia ze strony wierzących. Takiego Kościoła wielokrotnie doświadczyłem na własnej skórze. Takiego Kościoła spragnieni są ludzie, których spotykam. Taki Kościół nie potrzebuje, żeby kogokolwiek do niego na siłę przekonywać. Ten Kościół powoli wzrasta, naturalnie przyciągając do Chrystusa kolejnych ludzi spragnionych Dobrej Nowiny.
Dominik Dubiel SJ