Tak czy nie dla in vitro?

Dlaczego ustawa o refundacji procedury in vitro jest pierwszą ustawą, którą przeforsuje nowy Sejm? Jaki jest etyczny status tej procedury? Dlaczego tak wielu ludzi, w tym katolików, nie widzi w niej nic złego?

Wszystko wskazuje na to, że pierwszą ustawą, która zostanie przeforsowana w Sejmie przez nową ekipę i zostanie podpisana przez Prezydenta, jest ustawa „Tak dla in vitro”, czyli ustawa wprowadzająca refundację tej procedury z budżetu państwa. W tym tygodniu ustawa ta (także głosami części posłów PiS) będzie skierowana do dalszego procedowania, a przedstawiciel Prezydenta zapowiedział jej podpisanie.

Powyższe fakty rodzą trzy pytania. Dlaczego akurat ta ustawa dostąpiła zaszczytu pierwszeństwa? Jaki jest etyczny status procedury in vitro? Dlaczego tak wielu ludzi, w tym katolików, nie widzi w niej nic złego?

Obserwacja bieżącego życia politycznego, a zwłaszcza debaty nad ustawą (debaty odbytej na żenująco niskim poziomie merytorycznym!), pozwala z łatwością odpowiedzieć na pytanie pierwsze. Otóż nowa centrolewicowa koalicja musi „coś dać” swoim wyborcom. Niestety, rozkład mandatów w Sejmie i obecność Prezydenta sprawiają, że w najbliższym czasie nie będzie to możliwe. Jedyne co teraz można dać, to refundacja in vitro, na którą prawdopodobnie Prezydent się zgodzi. Nie jest to dużo (tym bardziej że procedura już jest współfinansowana przez niektóre samorządy), ale ma znaczenie symboliczne. Procedowanie ustawy otwiera drogę do promowania w naszym kraju standardów nowoczesnej moralności i pozwala dobitniej rozwijać narrację o okrucieństwie rządów poprzedniej ekipy. Ten drugi cel wybrzmiał w debacie szczególnie mocno. Jej pojęciami kluczowymi były: „prawo do szczęścia” (lub „prawo do dziecka”) oraz „okrucieństwo” – oczywiście, okrucieństwo tych, którzy na realizację tego prawa nie dali pieniędzy. Głosy odmienne zostały retorycznie zagłuszone. W specyficzny sposób dotyczy to też głosu znanego posła-reżysera, który swą ekscentryczną retoryką zagłuszył słuszne przesłanie własnej wypowiedzi.

Tak czy nie dla in vitro?   Laboratorium in vitro Jakub Szymczuk / Foto Gość

Dlaczego Kościół katolicki upiera się przy negatywnej ocenie procedury in vitro? Dlaczego zgłasza do niej wątpliwości także spora część etyków, którzy uprawiają swą profesję niezależnie od religii? Dlaczego te wątpliwości lub zastrzeżenia pojawiają się pomimo rozumienia tego, czym jest dramat bezdzietności i pomimo narastającego w Polsce (i zasadniczo szerzej: w świecie zachodnim) problemu demograficznego (w tym problemu bezpłodności). Przypomnijmy trzy sprawy.

Po pierwsze, procedura in vitro nie jest osobowo „bezkosztowa”. Te żywe zarodki ludzkie, których nie przeniesiono w niej do organizmu kobiety, zostają zamrożone (zresztą w ewentualnym późniejszym procesie rozmnażania część z nich ginie). Pamiętajmy, że zarodki ludzkie są (przynajmniej w sensie potencjalnym) osobami. Po drugie, w procedurze tej następuje radykalne oddzielenie aktu płciowego od aktu prokreacji. Ten ostatni akt dokonuje się tu za pomocą osób trzecich oraz techniki. Po trzecie, procedura ta rodzi szereg trudnych problemów i niebezpiecznych pokus. Można na przykład zapytać, jaki jest bytowy, moralny i prawny status zamrożonych zarodków, które niejako w pół-życiu czekają na swą szansę? Oczywiście, że nie wolno nimi handlować ani na nich eksperymentować. Trudno jednak wierzyć w to, że nikt na świecie nie ulegnie pokusie, by te zakazy złamać.

W tym miejscu warto zwrócić uwagę na jedną rzecz. Otóż teoretycznie jest możliwa sytuacja, w której – w wyniku rozwoju nauki i/lub dzięki wyjątkowej dbałości o przestrzeganie standardów etycznych – wyklucza się selekcję i zamrażanie embrionów. (Zakłada to prawo kilku państw, w tym najbardziej rygorystyczne w tym względzie prawo tureckie). Pamiętajmy jednak, że nawet w takiej sytuacji pozostają inne, wspomniane wyżej, moralne zastrzeżenia. Jak czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego (nr 2377), zgoda na sztuczne zapłodnienie „oddaje życie i tożsamość embrionów w ręce lekarzy i biologów, wprowadza panowanie techniki nad pochodzeniem i przeznaczeniem osoby ludzkiej”. Znamienne, że krytyczna ocena procedury in vitro znajduje się w Katechizmie przy omawianiu szóstego, a nie piątego, przykazania. Znamienne jest też to, że w kontekście tej oceny Katechizm zaznacza, że nie istnieje coś takiego, jak „prawo do dziecka”.  Dziecko jest bowiem owocem miłości lub darem, a nie rzeczą, do której nabycia ma się prawo (zob. nr 2378). Pod takim podejściem podpisałby się nie tylko zwolennik etyki religijnej, lecz także konsekwentny przedstawiciel świeckiej etyki Kanta (jednego z największych filozofów w dziejach ludzkości).

Wydaje mi się, że powszechna moralna zgoda na in vitro (i na jego finansowanie z pieniędzy państwowych) bierze się właśnie z powszechnego poczucia „prawa do dziecka” lub prawa do szczęścia poprzez dziecko. Poczucie to zaś opiera się na współczesnej świadomości politycznej i współczesnej świadomości „metafizycznej”. Na czym one polegają?

Otóż większość ludzi jest dziś przekonana, że dysponuje dużym zasobem praw, które państwo powinno realizować. Istnieje długa lista rzeczy i usług, które państwo ma nam zapewnić. Jednak ponieważ państwo może to uczynić tylko dzięki podatkom, czyli pieniądzom zbieranym od obywateli (a te są ograniczone!), powstają konflikty. Dlaczego konsekwentni katolicy mają pośrednio uczestniczyć w finansowaniu procedur, które uznają za moralnie naganne? Ateiści mogą im odpowiedzieć analogicznym pytaniem na to pytanie. Jak widać, polityczna mentalność „mam prawo do…” musi rodzić konflikty i musi prowadzić do sytuacji, w której – jak u nas w Polsce – walka wyborcza staje się brutalną walką o wszystko.

Pójdźmy krok dalej. Swoje (psychologicznie zrozumiałe) roszczenia lub prawa można zgłaszać nie tylko wobec państwa. Można je też zgłaszać wobec Boga lub wobec istoty, która w danym światopoglądzie jest uznawana za najwyższą. Tak się jednak składa, że w wyniku postępu technicznego tracimy poczucie zależności od istoty wyższej, a zyskujemy coraz większą pewność panowania nad naturą. Rodzi to pokusę, by być jak Bóg i panować nad wszystkim, także nad początkiem i tożsamością ludzkiego życia. Owszem, jest wolą Boga, byśmy się  rozmnażali i czynili sobie ziemię poddaną (Rdz 1, 28). Nie oznacza to jednak, byśmy mieli prawo wymuszać dla siebie lub dawać sobie cokolwiek, co zapragniemy i jak zapragniemy. Gdy mocą techniki tworzymy życie ludzkie lub gdy decydujemy, który jego zarodek otrzyma szansę na swą przyszłość, próbujemy stanąć na miejscu Boga. To nie jest tylko kwestia wiary lub niewiary w Boga. To jest kwestia tego, jak wielkie prerogatywy i prawa sobie przypisujemy.

Ustawa o finansowaniu in vitro to – patrząc z szerszej perspektywy – dopiero drobny początek. Początek królowania nowej moralności. Dziś upomina się ona o nasze prawo do szczęścia – prawo do posiadania dzieci. Za pewien czas upomni się ona o nasze prawo do nieposiadania dzieci i prawo do ich eliminacji w pierwszych miesiącach życia.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Wojtysiak