Reportaż "Onetu" o nadużyciach we wspólnocie Mamre pośrednio pokazuje bardziej uniwersalny problem: potrzebę wypracowania mechanizmów właściwej równowagi między autorytetem lidera, rozeznaniem wspólnotowym i zdrową, kościelną superwizją wspólnot. Jeśli tego nie zrobimy, grozi nam wylanie dziecka z kąpielą.
30.11.2023 16:13 GOSC.PL
Czwartkowy reportaż Mateusza Baczyńskiego ("Onet.pl") o nadużyciach moderatora wspólnoty Mamre dotyczy manipulacji, do jakich miało dochodzić ze strony moderatora grupy ks. Włodzimierza Cyrana wobec niektórych jej członków. Kontrowersje badała komisja powołana przez metropolitę częstochowskiego, a w maju archidiecezja częstochowska skierowała do prowadzenia wspólnoty nowego moderatora.
Nie rozstrzygając o szczegółach wspomnianego reportażu i nzależnie od opisanych w tekście red. Baczyńskiego przypadków , sytuacje takie, jak te opisane w tekście wskazują na pewien ważny problem, z którym dziś radzimy sobie w Kościele nieszczególnie dobrze: kwestię zachowania równowagi między autorytetem lidera, rozeznawaniem wspólnotowym, a zdrową superwizją wspólnot w postaci kompetentnego asystenta kościelnego.
Pojawiające się od czasu do czasu informacje o różnego rodzaju nadużyciach we wspólnotach charyzmatycznych czy szerzej modlitewnych mogą prowadzić do błędnego wniosku, że takie wspólnoty same w sobie nie są miejscami bezpiecznymi. Wielokrotnie słyszałem takie opinie. Tyle, że to wniosek nieprawdziwy, a z punktu widzenia Kościoła – tragiczny – bo to wspólnoty modlitewne są dziś najprężniejszymi środowiskami ewangelizacji.
Problemem w sytuacjach takich, jak opisane w reportażu, nie są same wspólnoty, ale brak zdroworozsądkowego, krytycznego podejścia do osoby lidera i brak zdrowej superwizji ze strony asystenta kościelnego. Pompowanie absolutnego autorytetu, bez równoczesnego tworzenia mechanizmów superwizji, realnych bezpieczników, które wstrzymają tryby maszyny, gdy dojdzie do zwarcia. I z tym problemem jako Kościół w dalszym ciągu nie dajemy sobie za bardzo rady, co pokazują przypadki Mamre i im podobne.
W kalendarzu kościelnych wydarzeń znajdziemy liczne konferencje, fora i zjazdy, na których dyskutujemy o potrzebie wzmocnienia autorytetu lidera wspólnoty. Ba! Wydawane są nawet książki poświęcone potrzebie wywierania wpływu przez świeckich liderów. I dobrze, że te dyskusje się toczą, bo dziś dla wielu ludzi żyjących poza Kościołem przekonujące może być tylko świadectwo osoby świeckiej. Ale jednocześnie można odnieść wrażenie, że koncentrujemy się tylko na jednej stronie medalu, próbując przedstawić model świeckiego liderowania jako złoty lek na ujawniane nadużycia liderów duchownych. Gdy zapominamy przy tym o "bezpiecznikach", pojawia się brak równowagi. I ten brak równowagi, jeśli zostanie utrzymany, będzie miał swoje konsekwencje w przyszłości.
To, że ludzie idą za autorytetami, to sprawa oczywista i naturalna. Potrzebujemy i chcemy uczyć się od siebie nawzajem tego, co dobre, a w czym sami czasami niedomagamy. Natomiast fakt, że wielu członków wspólnot idzie za autorytetami bezkrytycznie, nie chce dostrzegać w swoich liderach ludzkich niedoskonałości, sprawia, że kiedy zdarzy się, że liderem zostaje np. ktoś o skłonnościach narcystycznych, tworzy się sytuacja niebezpieczna, w której ów lider może rościć sobie wobec wspólnoty rolę "głosu Boga". I to takiego głosu, który nie podlega żadnej krytyce i sam ma ostateczne słowo w rozeznawaniu. Na marginesie, takie postulaty, nawet sugerowane nie wprost, powinny zapalać pierwszą lampkę ostrzegawczą.
Problemy jak te poruszone w reportażu o Mamre będą się regularnie powtarzać, jeśli w Kościele nie będzie na serio podjęty temat asystenta kościelnego wspólnot. To bardzo ważna funkcja, bo, prawidłowo sprawowana, jest pewnego rodzaju gwarantem tego, że wspólnota rozwija się w jedności z Kościołem, a to, czego naucza i jak funkcjonuje, jest dla jej członków rozwijające, a nie destrukcyjne.
Większość wspólnot ma takiego asystenta wyznaczonego ze strony kościelnej. Szkopuł w tym, że nie każdy, kto skończył teologię czy przyjął święcenia, nadaje się do sprawowania tej funkcji. Aby mechanizm zadziałał, asystent powinien być osobą o wysokich kompetencjach: zarówno teologicznych jak i psychologicznych. Choć powinna być to osoba otwarta na duchowość praktykowaną we wspólnocie, to jednocześnie nie może to być członek wspólnoty, ani osoba w jakichkolwiek więzach zależności, które mogłyby utrudniać spojrzenie z dystansu na to, co dzieje się wewnątrz. Bo czasami właśnie dystans pozwala dostrzec niepokojące mechanizmy. I jeszcze jedna ważna cecha – asystent kościelny danej wspólnoty powinien mieć osobowość o zbliżonej sile do jej lidera i co najmniej podobne doświadczenie. Po to, by w razie niepokojących sygnałów potrafił zareagować. Spełnienie tych warunków jest trudne, bo wymaga wyboru konkretnego asystenta do odpowiedniej wspólnoty. A ławka kandydatów niekoniecznie jest długia. Nie da się tego robić masowo.
Drugim bezpiecznikiem, o którym wydaje się, że mówimy dziś za mało, jest formacja członków wspólnot w zakresie zasad zdrowego chrześcijańskiego rozeznawania. Tak wiele mówi o tym ostatnio papież Franciszek. Rozeznawanie to jest jednak mocno krytykowane przez niektóre środowiska wewnątrzkościelne. Rozeznawanie, które nie jest dokonywane w pośpiechu, nie jest też wyłączną prerogatywą lidera czy wąskiego grona wskazanych przez niego osób, ale ma charakter szerokiego wsłuchiwania się w głos wspólnoty na różnych jej poziomach.
Swoją drogą właśnie o tym jest synodalność – o rozpoznawaniu głosu Boga przez wspólnotę Kościoła, a nie przez jednostki, choćby i obdarzone silnym autorytetem. Franciszek znacznie więcej mówi nam o słuchaniu Boga poprzez słuchanie siebie nawzajem bez uprzedzeń (co, jak pokazuje praktyka, jest dla wielu niezrozumiałe), niż o sztuce wywierania wpływu.
Jeśli równolegle z otwieraniem Kościoła na większą rolę świeckich liderów nie zmierzymy się z tymi tematami, zastąpimy jedną formę kastowości (klerykalizm) inną formą. Bo nadużycia mają swoje źródło nie w koloratce czy dekrecie, ale w ludzkiej naturze – okoliczności strukturalne są jedynie sceną umożliwiającą odegranie sztuki. Dlatego w debacie o przemianach, jakie dokonują się w Kościele, dobrze jest pamiętać o tym, że autorytet absolutny należy się tylko Jednemu. I nie jest nim ani biskup, ani proboszcz, ani nawet najbardziej charyzmatyczny lider. Pamiętając o tym, możemy w przyszłości uniknąć jak najbardziej realnego cierpienia konkretnych osób.
Wojciech Teister