To nie tylko tytuł znakomitej książki Hanny Malewskiej, ale i cytat, który trwale zagościł w naszym języku.
Żyjemy bowiem od co najmniej dekady na cywilizacyjnym zakręcie. Zmiany technologiczne i kulturowe postępują tak szybko, że nie nadążają z ich opisem analitycy, a co dopiero mówić o twórcach, którzy nadaliby im filmowy kształt. Ale czy taka zmiana dokonuje się po raz pierwszy? Czy postać świata nie przemijała już wielokrotnie? Ostatnim w miarę spokojnym pod tym względem był wiek XIX; seria cywilizacyjnych katastrof zaczęła się od Wielkiej Wojny i trwa do dziś.
Koniec świata ładu i hierarchii, jaki nastąpił po 1914 roku, w wyjątkowy sposób pokazuje „Downton Abbey”, jeden z najlepszych seriali ostatniej dekady autorstwa Juliana Fellowesa. Epicka opowieść rozpisana na sześć sezonów (wszystkie dostępne na platformie HBO), rozgrywająca się w latach 1912–1926, nie porywa tempem czy gwałtownymi zwrotami akcji. Sposób narracji jest raczej dostosowany do przemijającego świata angielskiej arystokracji, większość czasu spędzamy w tytułowym majątku, w gronie rodziny Crowleyów oraz ich służby. A jednak od serialu trudno się oderwać. Nie tylko ze względu na jego walory telewizyjne: znakomite aktorstwo czy świetnie napisane dialogi. Paradoksalnie jest to historia bardzo nam wszystkim bliska. Dotyczy bowiem konfrontacji tradycji z nowoczesnością, pytań, czy zmiana kulturowa rzeczywiście jest nieuchronna i czy zawsze wychodzi na lepsze. Stan konserwatywnej nostalgii jest dziwnie bliski, nawet jeśli realia brytyjskiej arystokracji jawią się nam jako bardzo odległe.
Ale „Downton Abbey” nie jest z pewnością lukrowaniem przeszłości. Crowleyowie składają się w większości z wad, niewiele cieplej przedstawiona jest ich służba. I choć to dwa odrębne światy, to jednak łączy je przedziwna symbioza, odporna na socjalistyczne miazmaty. Ważniejsza od ideologii walki klas jest Ewangelia, a sam serial to do głębi chrześcijańska opowieść o wybaczaniu i nieustannym poszukiwaniu w bliźnim (choćby nie wiem jak wrednym) dobra. To absolutnie wyjątkowa i warta docenienia perspektywa, coraz rzadziej obecna we współczesnych serialach.
Niezwykłą popularność (i deszcz nagród) „Downton Abbey” zawdzięcza także jedynemu w swoim rodzaju brytyjskiemu poczuciu humoru, inteligentnemu, pełnemu dystansu – także do własnego dziedzictwa. Tyle że – dziwnym trafem – i tak wypada ono o niebo lepiej niż postępowe nowinki. I tak, z wykorzystaniem popkultury, uprawia się politykę historyczną. Anglicy są w tym naprawdę dobrzy.
Piotr legutko