Nie łudzę się, że jako chrześcijanie zmienimy politykę czy media jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. 1 listopada jest jednak świetną okazją, aby spojrzeć na świat z innej perspektywy.
31.10.2023 15:53 GOSC.PL
W tradycyjnym katolickim nauczaniu śmierć uważana jest za moment rozdzielenia duszy i ciała. Ze śmiercią, tyle że wieczną, kojarzymy z kolei diabła, który – jak mówi grecki źródłosłów – jest tym, który dzieli (diabolos).
Jednocześnie jednak śmierć potrafi też łączyć. Wierzymy, że daje nam szansę na zjednoczenie z Bogiem i tymi, którzy odeszli przed nami. Ale także w wymiarze doczesnym stanowi ona swoiste źródło jedności. Wszak śmierć dotyka i bogacza, i biednego. I konserwatystę, i liberała. Co więcej, kult zmarłych jednoczy wierzących i niewierzących, a odwiedziny ich grobów stanowią nieraz jedyną szansę spotkania poróżnionych rodzin. Nie ma chyba bardziej wspólnotowych uroczystości niż coroczne obchody Wszystkich Świętych. Nawet jeśli coraz więcej osób wybiera już grudniowe wakacje nad świętowanie Bożego Narodzenia, „grobing” w okolicach 1 listopada wciąż pozostaje obowiązkowym punktem społecznego rozkładu jazdy.
Z tych rozważań o śmierci płynie dla nas zatem jakaś lekcja (z pewnością nie jedna). To, co nas dzieli, jednocześnie może nas łączyć. Wszystko zależy od sposobu, w jaki patrzymy na świat. Możemy szukać różnic i w oparciu o nie budować spory. Do tego przyzwyczaili nas politycy i media – z ich perspektywy nie ma niczego lepszego niż dobry, polaryzacyjny konflikt. Jedność wydaje się nam nieciekawa. Wyobraźmy sobie serial, w którym wszyscy aktorzy żyją zgodnie i mierzą się wspólnie z przeciwnościami losu, a nie sobą nawzajem. Albo grę, w której nie chodzi wcale o pokonanie przeciwnika. Nuda. Konflikt jest dużo ciekawszy.
Maria Montessori, twórczyni oryginalnej metody wychowawczej, miała kiedyś powiedzieć, że „choć wszyscy mówią o pokoju, nikt nie uczy pokoju. W świecie jesteśmy uczeni konkurowania, a konkurencja jest źródłem każdej wojny. Gdybyśmy uczyli się współpracy i ofiarowywanie sobie wzajemnie solidarności, wtedy dopiero uczylibyśmy się żyć w pokoju”.
Nie łudzę się, że jako chrześcijanie zmienimy politykę czy media jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. 1 listopada jest jednak świetną okazją, aby spojrzeć na świat z innej perspektywy. Szukania i wzmacniania tego, co nas łączy, a nie rozsmakowywania się tym, co nas dzieli. Ważne jednak, aby ta jedność, którą odkryjemy, nie była zwrócona przeciw innym. Obserwując europejską politykę coraz wyraźniej widać, że łączy nas niechęć (delikatnie mówiąc) wobec imigrantów. W niemieckim tabloicie „Bild” ukazał się dopiero co manifest, który niby w „zdroworozsądkowy” sposób, ale jednak buduje opozycję my, Niemcy vs oni, muzułmańscy imigranci. W takiej sytuacji wspólnota, którą zawiążemy, będzie jednak bardziej przypominać podwórkową bandę, w której każdy tak naprawdę patrzy swojego interesu, często kosztem tych znajdujących się niżej w bandziorskiej hierarchii. Obawiam się niestety, że politycznie w świecie Zachodu czeka nas właśnie czas band, a nie czas wspólnoty.
Czy da się tego uniknąć? Czy istnieje choć jedna pozytywna wartość, wokół której Polacy mogą zbudować wspólnotę, a nie bandę? Fundacja „More in common Polska” (nazwa skądinąd nieprzypadkowa) wydała niedawno raport pt. „Zmęczona wspólnota”, w której badacze poszukiwali nie tylko tego, co nas dzieli, ale także tego, co łączy. Nie będzie zaskoczeniem, że zadanie nie było łatwe. Na szczęście jest kilka promyków nadziei. Po pierwsze, respondenci niezależnie od wieku, pochodzenia czy poglądów politycznych zgadzali się, że skala brutalizacji polityki przekroczyła akceptowalny poziom. Po drugie, cechujemy się dużym deklarowanym poziomem społecznej empatii. Mam świadomość, że to głównie deklaracje, ale skoro nie mamy nic innego, warto uchwycić się i tego.
Na szczęście jest jeszcze jedna rzecz, która łączy nas w sensie pozytywnym, nie tylko deklaratywnie. Zdecydowana większość zgadza się z tezą, że Polska powinna odważniej inwestować w odnawialne źródła energii. Nawet jeśli różni nas ocena polityki klimatycznej UE albo inaczej postrzegamy źródła zmian klimatycznych, a poparcie dla OZE ma głównie indywidualistyczne podstawy, to istnieje jakiś punkt, od którego można zacząć budować rozumienie pozytywnej wspólnotowości.
Nie powinniśmy się jednak na tym zatrzymać. Skoro, Drogi Czytelniku, tej przestrzeni dla budowania wspólnoty ku dobremu jest tak niewiele, może warto zaangażować się w jej poszerzanie. Może taka przestrzeń jest na wyciągnięcie ręki, tyle że jak z tą śmiercią – widzimy w społecznej rzeczywistości jedynie to, co nas dzieli?
„Ważne, aby jedność, którą odkryjemy, nie była zwrócona przeciw innym”. Unsplash
Marcin Kędzierski