Inne państwa Pomogą nam tylko wtedy, gdy będziemy zwycięscy.
Wpół drogi między październikowymi wyborami a Nocą Listopadową warto sięgnąć do Maurycego Mochnackiego. W poprzednim odcinku mojej obecności na „Gościnnych” łamach obiecałem dokończenie tego zaproszenia do lektury mistrza politycznego słowa, autora „Powstania narodu polskiego”. Uległość czy niepodległość? To pytanie postawił Mochnacki swemu pokoleniu. W cieniu świeżej traumy rozbiorów, po załamaniu nadziei wiązanych z francuskim „bogiem wojny”, po 1815 roku starsze pokolenia żyły nadzieją inną: na małą stabilizację z łaski cara, na takim skrawku autonomii, jaki możni tego świata zechcą zostawić nad Wisłą.
Zuchwały młody konspirator, namierzony przez jednego z agentów tajnych policji, trafił do politycznego więzienia w klasztorze karmelitów. Napisał tam memoriał, który nikomu poza autorem nie zaszkodził, oskarżający książki jako „źródła, skąd tyle złego wyniknęło”. Wyszedł dzięki temu „pokajaniu” z więzienia i choć na studia nie wrócił, mógł zająć się publicystyką. Torował w niej drogę przełomowi romantycznemu w kulturze polskiej: Malczewskiemu, Mickiewiczowi, Chopinowi. Jak to ujął jeden z biografów, swoimi tekstami, czytanymi przez współczesnych z wypiekami na twarzach, „wiał ku Polsce zdrowie – wietrzył zatęchłą Kongresówkę”. Szukał nowego światopoglądu narodowego, by zeuropeizować sarmacki kraj, ale z zachowaniem własnej osobowości; nie naśladować tylko ślepo „Europę”, ale i wzbogacać własnymi wartościami. Podsumował tę część swego życiowego dzieła ukończoną w grudniu książką „O literaturze polskiej w wieku XIX”. Tłumaczył w niej, że musimy rozpoznać i uznać siebie w swojej literaturze, sztuce, filozofii. „Naród nie mający własnej, oryginalnej literatury […] jest tylko zbiorem ludzi zamieszkałych na przestrzeni określonej pewnymi granicami, którzy jeszcze moralnego ogółu nie składają. […] Powinniśmy przyjść do uznania siebie w ogólnym jestestwie rodu ludzkiego. […] Tylko fałszywa cywilizacja, tylko poniżający godność człowieka mechanizm pojęć i mechanizm myślenia zaciera pierwotne cechy znamionujące istotę narodu w rodzinnej osiadłości. […] Pierwej trzeba poznać siebie, dopiero potem naturę poznać można”. Polska okrojona, podporządkowana policyjnemu nadzorowi Rosji, z kompleksem wiecznie przegranej, gorszej – to właśnie chciał Mochnacki ukazać w swej publicystyce, żeby pobudzić do walki o niepodległą, bez kompleksów, ale i bez złudzeń.
Sam do tej walki stanął jako współtwórca cywilnej części spisku podchorążych, który do Nocy Listopadowej roku 1830 doprowadził. Wzywał od tej nocy: „W Wilnie układać się z carem, a nie w Warszawie z Konstantym”. Nie można liczyć na samą szlachetność własnej sprawy, którą będą podziwiać narody. Trzeba determinacją, dobrą organizacją i wolą bezwzględnej walki do końca dojść do zwycięstwa, a nie do układów z wrogiem: „Ludy czują, gabinety rachują! Tamtych sympatyą wzbudzają nieszczęścia i heroizm, tych tylko powodzenia i rachuby”. Inne państwa pomogą nam tylko wtedy, gdy będziemy zwycięscy. „Historya to nie romans, nie poezya”. Był Mochnacki realistą i romantykiem jednocześnie. Od pierwszego dnia powstania robił, co mógł, by piętnować i odsunąć od władzy kapitulantów, którzy szybko wzięli górę w powstańczych władzach. Przegrał z nimi, walczył więc dalej z bagnetem w ręce przeciw rosyjskim pułkom. Powstanie przegrało. Czy mogło wygrać? O to spór ciągnie się do dziś. Napisane już na emigracji „Powstanie narodu polskiego” jest nie tylko historią roku 1830 i pierwszych tygodni walki w 1831, ale także szkołą analizy politycznej, wciąż przydatnej. Podobnie jak tworzone także już na wychodźstwie we Francji i drukowane w „Pamiętniku Emigracji Polskiej” artykuły Mochnackiego o celach i metodach imperializmu rosyjskiego. Ich autor zmarł w 1834 roku.
Te jego słowa niech będą nam przestrogą: „Pamięć jest to niezmiernie ważna władza umysłu ludzkiego. Nić przypomnienia i związku, żarzący się świecznik w głowie naszej. Skoro owa nić wewnętrznego przypomnienia rozerwie się na dwoje, tak że tego, co było, przypomnieć sobie nie możemy, skoro ów wewnętrzny świecznik rozumu nie ściemnieje, ale całkiem zgaśnie: natenczas sam rozum dostaje zawrotu i jest na kształt okrętu bez żeglarza wśród burzy. Człowiek taki jest jako obłąkany: mówi od rzeczy, wszystko bierze i czyni opacznie; cudzego potrzebuje dozoru. Wszystko na nim wytarguje, kto chce i co chce, sprawi, a liczne kłopoty władną jego niestatkiem. Tak bywa i z narodem”. Pamiętajmy! I uczmy się analizować naszą historię, także nasze błędy. Nauczmy się wygrywać. To jest testament Mochnackiego.
Andrzej Nowak