Szczepan Twardoch, pisarz i medialny celebryta, którego można posądzać o wszystko poza sprzyjaniem PiS, zadał „koryfeuszom polskiego życia intelektualnego” niewinne pytanie – w kontekście wyniku wyborów.
„Jak to jest z upadkiem polskiej demokracji, ogłaszanym od 8 lat średnio trzy razy w miesiącu. I co z pisowską dyktaturą, która nigdy nie odda władzy? Właśnie przegrała wybory i oddaje władzę? To się logicznie nie spina. Może więc nigdy nie było dyktatury, cały czas żyliśmy w demokracji, tyle że rządziła partia, której nie lubimy, a wy po prostu jesteście nieznośnymi histerykami?”
Jak łatwo się domyślić, wpis Twardocha wywołał falę oburzenia. Sieć wypełniła się skargami na autorytarną władzę, duszną atmosferę, prześladowane sądy i media. Nie brakło też ostrzeżeń, że jeszcze wszystko może się zdarzyć: wojsko na ulicach, unieważnienie wyborów etc. Nie są to zresztą głosy marginalne, bo i w niemieckiej prasie – już po wyborach – straszono wojskowym puczem za Odrą. Gwałtowność zaprzeczeń, jakoby Polska była i jest normalnym krajem, w którym działają wszystkie mechanizmy demokratyczne, to coś więcej niż rozbudzone w kampanii emocje. Dla szykującej się do przejęcia władzy koalicji, a zwłaszcza dla Donalda Tuska, stwierdzenie, że żyliśmy w kraju autorytarnym, rządzącym przez klikę łamiącą prawa człowieka, to aksjomat uzasadniający radykalne działania nowego rządu.
Już ruszyła zadziwiająca licytacja, jakich to forteli, kruczków prawnych czy wręcz otwartego łamania konstytucji trzeba będzie dokonać w pierwszych tygodniach po przejęciu władzy – bo inaczej się nie da. Licytują, co ciekawe, owi „koryfeusze”, ludzie, którym przez ostatnie lata nie schodziło z ust słowo „praworządność”. Wybór sędziów, których nie lubimy, unieważni się uchwałą. Ustawy o ochronie życia nie trzeba zmieniać, sprawę załatwi nowy Minister Zdrowia – rozporządzeniem. Media publiczne albo się zlikwiduje, albo unieważni wybór obecnych członków RMN. Zależy, co można zrobić szybciej. W tej ostatniej sprawie prof. Marcin Górski (na łamach „Press”) zauważa, że co prawda oba rozwiązania „godzą w porządek prawny państwa”, ale… trudno. Mamy stan wyższej konieczności.
Wiele wskazuje na to, że czeka nas zatem „sprawiedliwość okresu przejściowego”. Tego wszak domaga się lud, który tak licznie stawił się do urn. Na to (ponoć) jest też przyzwolenie Brukseli. Ale wcześniej trzeba udowodnić, jak straszne rzeczy działy się w Polsce przez 8 lat. Chociaż… zgodnie z hasłem najczęściej skandowanym w czasie kampanii – nie ma takiej potrzeby. Głosowaliśmy za linczem i linczu się domagamy. Zamiast stu konkretów.
Piotr Legutko