W Libii bezzałogowy amerykański samolot Predator (Drapieżnik) ostrzelał cele naziemne. Zgodę na akcję wydał prezydent USA. W konfliktach zbrojnych roboty będą odgrywały coraz większe znaczenie.
Roboty w armii? Są tam od dawna, ale gdy je wprowadzano, mówiono, że będą pełniły role pomocnicze i zwiadowcze. Miały obserwować, podsłuchiwać i nakierowywać. Miały rozbrajać miny, a nawet transportować rannych z pola walki. Sprawa dotyczy oczywiście nowoczesnych armii. Z drugiej strony technologia, która dzisiaj dostępna jest dla nielicznych, za kilka, kilkanaście lat będzie obecna także w armiach biedniejszych krajów. Na użycie bezzałogowych samolotów Predator w konflikcie w Libii zgodę wydał amerykański prezydent Barack Obama. Po pierwsze te maszyny są drogie.
Jedna sztuka kosztuje ponad 5 mln dolarów. Po drugie są technologicznie cenne. Przejęcie egzemplarza przez wrogie mocarstwo jest zawsze dużą stratą dla armii USA. Tym bardziej że kilka razy Amerykanie swoje samoloty bezzałogowe tracili. W końcu po trzecie… Predatory to automatyczni, mechaniczni zabójcy. Wyspecjalizowani – jak snajperzy – w precyzyjnym zabijaniu w obszarach gęsto zabudowanych. Potrafią dotrzeć tam, gdzie żaden samolot nie jest w stanie wlecieć. Tam, gdzie wysyłanie oddziału komandosów jest obarczone zbyt dużym ryzykiem. Użycie takiej bezzałogowej broni, choć skuteczne, wymaga jednak umiaru. Armia robotów zabójców nie wygląda zbyt dobrze w przekazach telewizyjnych.
Precyzyjny zabójca
Predatory są lekkie, niewielkie i wolniejsze od np. myśliwców. Ta ostatnia cecha jest jak najbardziej korzystna. Bezzałogowce, które biorą aktywny udział w walkach, latają z prędkością około 150 km/h, podczas gdy np. F-16 z prędkością około 1000 km/h. Predatory idealnie nadają się do walki w mieście, czy – bardziej ogólnie – w zwartej zabudowie. Są wyjątkowo ciche, potrafią bardzo nisko latać, a na wyposażeniu mają sprzęt, który pozwala niezwykle precyzyjnie namierzać cel. Tym celem mogą być budynki, samochody, a nawet konkretne osoby. Zdarzało się, że bezzałogowe samoloty w powietrzu walczyły z myśliwcami „tradycyjnymi”. Tak było np. pod koniec 2002 roku, kiedy po krótkiej walce w powietrzu Predatora strącił iracki MiG-25.
Wysokie, niedostępne góry na pograniczu Pakistanu i Afganistanu. Maleńka wioska, a w niej ukryty przed światem Haitham al-Yemeni, ekspert Al-Kaidy od ładunków wybuchowych. Jak się później okazało, ukryty niezbyt skutecznie. O miejscu jego pobytu wiedziała amerykańska CIA (Central Intelligence Agency – Centralna Agencja Wywiadowcza), która wysłała Predatora, aby go zabić. Ten cicho nadleciał nad cel i odpalił pocisk Hellfire. Był 13 maja 2005 roku. Oprócz Haithama al-Yemeniego nikt nie zginął. W listopadzie 2002 roku w podobny sposób zginęli gdzieś w środkowym Jemenie jadący samochodem terroryści. Ich zabójstwo też „zleciła” CIA. Podobne zadania potrafią wykonywać tylko samoloty bezzałogowe. Znacznie prościej trafić rakietą w obiekt, który się nie porusza, np. w dom.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek