Etap piątego mieszkania nie jest po to, żeby być lepszym, tylko po to, żeby być maleńkim. Pustym. Z pustymi rękoma. Dyspozycyjnym - mówi o. Serafin Maria Tyszko. Doświadczony karmelita jest naszym przewodnikiem po piątym mieszkaniu "Zamku wewnętrznego" św. Teresy z Ávili, czyli piątym etapie życia duchowego.
Przeczytaj wcześniej:
Jarosław Dudała: Dotarliśmy już do piątego mieszkania "Zamku wewnętrznego". Co się w nim dzieje?
O. Serafin Maria Tyszko: Dużo rzeczy się dzieje. Niektóre są bardzo tajemnicze, wręcz niejasne. Dokonuje się wtedy definitywne nawrócenie.
Nawrócenie definitywne nie jest tożsame z nawróceniem głównym.
Nawrócenie główne Teresy dokonało się między trzecim a czwartym mieszkaniem albo na początku czwartego. Jest o nim mowa w rozdziale 9 innego dzieła św. Teresy, "Księgi życia". Było to w roku 1554 r. Nawrócenie główne polega na głębokim skruszeniu serca, żalu za grzechy. Wtedy też pojawia się wdzięczność, gorliwość wdzięczności Bogu: "On mnie umiłował i wydał siebie za mnie. Umarł za mnie. Wziął cały mój grzech na siebie. Cały grzech ludzkości wziął na siebie. Dlatego ja przechodzę na wdzięczność, gorliwość wdzięczności". To były bardzo ważne wydarzenia w ramach jej głównego nawrócenia.
Ono się trochę powtarzało, aż 2–3 lata później doszło do nawrócenia definitywnego (mówi o nim 24 rozdział "Księgi życia"). Dokonało się ono mocą Ducha Świętego, ponieważ jezuita, który jej posługiwał, polecił jej codzienne recytować z gorliwością "Veni Creator Spiritus" (Stworzycielu Duchu, przyjdź). To był młody zakonnik, o. Juan de Pradanos (27-28 lat). Miał takie nadprzyrodzone natchnienie-rozeznanie, że tylko sam Duch Święty może tę kobietę definitywnie nawrócić albo w swej bezradności scedował wszystko (i słusznie) na Ducha Świętego. Albo po trochu jedno i drugie. W każdym razie załatwił ją! Wtedy dokonało się jej najgłębsze oczyszczenie od zależności od opinii ludzkiej. Od tego, żeby się wszystkim podobać, żeby się z każdym dogadać w kluczu kompromisowym, żeby wszyscy ją lubili. I od dziesiątków innych rzeczy. Odtąd przestało jej na tym zależeć.
Nawrócenie definitywne jest genialne, bo ono przechodzi ponad poziomem przeciętnej moralności ("odtąd już nikt mi nie musi niczego nakazywać"). Czyli: dokonuje się pogłębienie spotkania, zaczątek zjednoczenia – od zalotów przechodzimy do narzeczeństwa – i wtedy ta osoba nie boi się już oddać Bogu na amen. Bo wcześniej (w trzecim i czwartym mieszkaniu) miała taką mentalność, że chciała być lepsza. Niekoniecznie lepsza od innych, ale ogólnie lepsza. Doskonale opisał to zmarły parę lat temu o. Wilfrid Stinissen OCD. Nazywał to "wzmacnianiem mięśni religijnych". Tymczasem etap piątego mieszkania nie jest po to, żeby być lepszym, tylko po to, żeby być maleńkim. Pustym. Z pustymi rękoma. Dyspozycyjnym.
Teresa to opisuje w sposób bardzo dramatyczny. To jeden z jej najbardziej dramatycznych tekstów (średnio przetłumaczony na polski). Pisała mniej więcej tak: Żyłam w cieniu śmierci – pisała po 19 latach w zakonie (!). – Żyłam w śmiertelnej śmierci. Musiałam nie rozumieć, że dopóki nie stracę na tym poziomie duchowym zaufania do siebie, nie mogę się rozwijać. Kręcę się w kółko. Jestem uzależniona od opinii ludzkiej, od ludzkich sentymentów, od własnych sentymentów, od swojego falowania i od dziesiątków innych rzeczy. Aż wreszcie padła na twarz: "Nie mogę tak dalej żyć. Ani Bóg mnie nie cieszy. Ani świat mnie nie cieszy. Takie życie dalej też mnie nie interesuje".
W piątym mieszkaniu dzieją się najważniejsze rzeczy. Z poczwarki wyskakuje motyl. Okazuje się być piękny, dlatego, że jeśli dany człowiek zgodził się na różne oczyszczenia nocy ciemnej, próby miłości, to całe piękno, które ma w sobie, może się wreszcie ujawnić. To piękno dziecka Bożego. Ono ma prawdziwe życie – to, co nazywany dzoe. To już nie jest tylko bios czy psyche, ale to jest życie samego Jezusa w nas. Ono się wreszcie ujawnia jak piękny motylek, który wyskoczył z kokonu. Wydawało się, że tam jest brzydka poczwarka, a tu taki piękny motyl...
Jeżeli ktoś uczciwie i z całą gorliwością zmierza w kierunku duchowym, dziwne by było, gdy przynajmniej do początku piątego mieszkania nie dał się doprowadzić, ponieważ bardzo intensywne działania Ducha Świętego w czwartym mieszkaniu mają daną osobę doprowadzić do tego, by w mieszkaniu piątym stała się osobą na wskroś paschalną. Osobą ukrzyżowaną, paschalną, przaśną, oddaną Bogu, nawróconą definitywnie, uświęcająca się, nienależącą do siebie, niefunkcjonującą w mentalności najemniczej i do dziesiątków innych, wspaniałych rzeczy.
Poza tym, w piątym mieszkaniu pogłębiają się obecne już wcześniej doświadczenia ekstatyczne. W przypadku Teresy było tego dużo. W innych osobach też. W tej chwili widzimy tego mniej. Owszem, widzimy doświadczenia charyzmatyczne, ale mniej ekstatyczno- mistycznych. A u niej w piątym mieszkaniu działo się tego bardzo dużo. Tłumaczymy to z jednej strony tym, że ona miała być duchową matką bardzo wielu osób, w Karmelu i nie tylko, z drugiej strony jej uzależnienia rodzinne i ad extremo emocjonalne zniewolenia , by wszystkim się podobać były tak mocne, że Bóg uznał, że potrzeba głębszego oczyszczenia. A jednocześnie Teresa pisała: " Bóg moje wykroczenia karał przejawami czułości". Czyli to miłość ją wyprowadziła z tych uzależnień, a nie doświadczenia negatywne.
Tak więc w piątym mieszkaniu zaczynają się piękne rzeczy. Z zalotów przechodzi się do narzeczeństwa. Odsłania się wątek oblubieńczy.
Nie ma już żadnych niebezpieczeństw?
Niebezpieczeństwa są właściwie podobnych do tych w czwartym mieszkaniu: takie, że "właściwie to mi się to jednak trochę należy..." Teresa pisze: "Dopiero ptaszynie pióra porosły, musi być bardzo uważna".
Nawiasem mówiąc, ona przy tym cały czas duchowo uwodzi, kokieteryjnie pisze: "Dlaczego zgodziliście się przejść do czwartego mieszkania, a nie chcecie pójść dalej? Dlaczego zgodziliście się przejść do piątego, a nie chcecie pójść do dalszej części piątego?"
W każdym razie niebezpieczeństwa polegają na tym, że dana osoba może na tym etapie pół chcący, pół niechcący przywłaszczać sobie Boże udzielanie się jej, zamiast – jak mówi św. Teresa z Lisieux – stawać z pustymi rękoma i natychmiast wszystko wydawać Jezusowi; niczego sobie nie przypisywać i niczego sobie nie przywłaszczać. Oczyszczenie z tego elementu zawłaszczania i przypisywania sobie nastąpi dopiero po ciemnej nocy ducha. Po niej już go nie będzie. Wtedy taka osoba jest nieużytecznym sługą, a jednocześnie jest królewskim synem/królewską córką. Wtedy nic nie jest zdolne wyprowadzić ją z tego stanu.
Chociaż... Teresa pisze, że nawet w szóstym mieszkaniu trzeba być uważnym. Bo nadal utrzymuje się miłość własna i zależność od ludzkiej opinii, a mogą przyjść bardzo bolesne doświadczenia być wzgardzonym, odrzuconym, wyśmianym, osądzonym, skasowanym. Może się wtedy pojawić pytanie: "Dlaczego takie rzeczy mi się dzieją?!" Nie ma natomiast jeszcze przekonania, że to się może dziać! I że to jest zaszczyt, bo mogę uczestniczyć w tym, w czym uczestniczył Jezus. Mówiąc dokładniej, takie przekonanie już w człowieku jest, ale ono nie jest jeszcze ugruntowane, ponieważ nie przeszedł on jeszcze ciemnej nocy ducha.
W piątym mieszkaniu dzieją się jeszcze inne, bardzo tajemnicze doświadczenia. Człowiek jest momentami tak ogarnięty obecnością i działaniem Bożym, że jako "umarły" żyje jakby bez siebie, jakby on już w ogóle nie działał, a żył w nim i działał Ktoś Inny, komu jest on całkowicie paschalnie poddany, dla siebie stracony.
Teresa pisze, że człowiek jest obserwatorem życia Boga w sobie. Że ma wrażenie, że umarł, a żyje. (Podobnie pisał św. Paweł: że umarł, że kto inny żyje w nim. A jeśli żyje w ciele, to żyje wiarą w Tego, który wydał za mnie samego siebie.) Aby w sobie to paschalne dzoe (wieczne Życie samego Jezusa) utrzymać i dalej rozwijać Teresa podpowiada: pielęgnuj usilnie modlitwę, pielęgnuj pokorę, bojaźń Bożą, wdzięczność, niczego sobie nie przypisuj, niczego nie przywłaszczaj.
A potem przychodzi coś, o czym mówienie to już trochę bełkot... Do piątego mieszkania włącznie to jeszcze można o czymś mówić. Ale mówić o nocy ciemnej ducha...
To już mieszkanie szóste?
Na styku piątego i szóstego albo na początku szóstego.
To pomówimy o tym w kolejnej, ostatniej już rozmowie.
Jarosław Dudała