– Przebaczenie to dopiero krok ku pojednaniu – mówi mi przed wejściem do jednego z rwandyjskich więzień Eugénie Musayidire. Sąsiad wymordował motyką całą jej rodzinę. Po latach buntu wybaczyła mu i wróciła do Boga. Dziś pomaga oprawcom i sierotom po ludobójstwie w Rwandzie.
Eugénie poznaję w domu rekolekcyjnym ojców karmelitów bosych w Butare. Przystojna, lekko siwiejąca kobieta z pasją opowiada o swej pracy wśród rwandyjskich sierot oraz małych dzieci, które wraz z matkami przetrzymywane są w więzieniach. Kiedy na nią patrzę, nie mogę uwierzyć, że przeżyła piekło. Na jej twarzy ani cienia żalu, smutku czy chęci odwetu. 22 kwietnia 1994 r. zginęła cała jej rodzina, a dom został zrównany z ziemią. Eugénie mieszkała wówczas w Niemczech, gdzie schroniła się w latach 70., w czasie trwających w Rwandzie napięć na tle etnicznym między plemionami Tutsi i Hutu. Wtedy zamordowano jej ojca.
Twarz mordercy
O swoim bólu i buncie Eugénie opowiada w książce „Ma pierre qui parle” (Mój kamień, który mówi). Czytam ją, zanim się poznamy. Tytuł nawiązuje do kamienia z fundamentów jej rodzinnego domu, który po ludobójstwie przywiózł jej na pamiątkę jeden z przyjaciół. Kiedy się spotkamy, pyta mnie, czy zauważyłam, że pochodzi z Nyanzy. To było królewskie miasto, w którym zaczęła się ewangelizacja. Właśnie tam król dał się ochrzcić i oddał swój teren pod budowę kościoła Chrystusa Króla, któremu w następnych latach poświęcono Rwandę. W bocznej kaplicy chrzcielnica. Tu Eugénie została włączona do Kościoła katolickiego. Zostawiła go, przechodząc w Niemczech do wspólnoty protestantów, a ostatecznie w ogóle opuściła, buntując się przeciwko Bogu. W swej książce pisze o miłości do najbliższych, ale i o nienawiści oprawców. Konfrontuje się z pytaniami, na które trudno znaleźć odpowiedź. „Widzę dom moich rodziców, matka siedzi na podwórku i rozmawia z krowami, ale nie mogę jej już zobaczyć, już jej nie ma. Mama jest najstarsza w wiosce, nie chce uciekać, bo mówi: któż ośmieli się mnie dotknąć. Była babcią wszystkich sierot, najbardziej szanowaną w okolicy. Jednak Nsanganira ośmielił się i zabił całą rodzinę motyką do spulchniania ziemi.
Widzę jego twarz, twarz mordercy. Jako dziecko miał zawsze czerwone oczy. Znam mordercę mojej matki, grywaliśmy razem, bawiliśmy się razem na piasku, był bardzo miłym chłopcem. Ale czas zabawy się skończył, świat się zmienił, Nsanganira zamordował moją matkę. Zamiast bawić się ze swoimi dziećmi, wziął haczkę do swej prawej ręki i zabił moją matkę, brata i przyjaciół. Nsanganira otrzymywał ubrania z Niemiec, mama przywoziła mu prezenty. Posyłałam mydło, kremy dla jego żony, ciastka i czekoladę, zeszyty i długopisy dla jego dzieci. Rodziny dzieliły się między sobą mlekiem, solą, cukrem; razem pili piwo bananowe, wspólnie nieśli dzieci do lekarza. Mama uczyła jego żonę wyplatania koszyków przygotowywała ich córkę do ślubu. Pilnowała ich dwóch synów, gdy byli jeszcze mali. Oni pili mleko od naszych krów. Mama znała i kochała swego mordercę i jego rodzinę. Traktowała ich jak swoje dzieci. Matki już nie ma. Nsanganira ją zamordował. Zabrał niewinnych. Musieli z nim iść do wspólnych mogił, które już na nich czekały. Byli już nieżywi przed swoją śmiercią... Nsanganira ich zamordował”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Beata Zajączkowska, dziennikarka Radia Watykańskiego