– Bo papież nas uwielbił – opowiada baca Andrzej Zięba-Gal. – Kto bych pomyśloł, że łon do naszych Tater przyjedzie.
Jak mi ręke podawał, to był na ni ślad po zranieniu przez Agcę – mówi, wyciągając dłoń na przywitanie. – Do dziś cujem te jego ręke poranioną. I to juz do śmierci bede cuł. W Witowie bacę – bo tak wszyscy o nim mówią – znajdujemy bez trudu. Mimo 77 lat na karku ostro pracuje przed chałupą przy porządkowaniu drewna. – I do łowiec trza iść, bo mokre stoją – przypomina sobie o obowiązku. We wsi zna go każdy. Można powiedzieć, że w Zakopanem też. Bo kiedy później idziemy do Zarządu Tatrzańskiego Parku Narodowego, wita się i rozmawia z każdym spotkanym. – Więcej baców tu jest, ale co do słynności to tylko jo – mówi. – Bez papieża mnie znają telewizje, ale jo z tego słynny, ze łowiec duzo mom i ludzie mnie szanują jako gospodorza. Starszego bacy tu ni mo. Jędrek Zięba-Gal jako jedyny wypasa owce w, można rzec, najbardziej prestiżowym dla baców miejscu – samej Chochołowskiej. To jeden z nielicznych, którzy spotkali papieża podczas jego odwiedzin w Tatrach. 23 czerwca 1983 r. w swoim szałasie na Chochołowskiej przez pół godziny przyjmował Jana Pawła II z ojcem Wojciechem, mamą Agnieszką, juhasami – Staszkiem Mularzem i Władysławem Zakręckim.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych, zdjęcia Roman Koszowski