W marcu 1983 roku wśród sześćdziesiątki innych dziennikarzy towarzyszyłem Janowi Pawłowi II jako specjalny wysłannik PAP w jego siedemnastej podróży zagranicznej. Prowadziła do Kostaryki, Salwadoru, Nikaragui, Panamy, Gwatemali, Hondurasu, Belize i Haiti.
W Managui, stolicy Nikaragui, którą odwiedził po Salwadorze, Jan Paweł II został wystawiony na kolejną trudną próbę. Do tego kraju, w którym ludowy ruch sandinistów obalił wieloletnią dyktaturę rodziny Somozów, przybył przede wszystkim z wezwaniem do jedności chrześcijan. Papież uważał, że jest ona zagrożona, ponieważ paru znanych nikaraguańskich duchownych przyjęło teki ministrów w nowym rządzie. Podczas mszy na rozległym placu pod Managuą, zniszczoną przez niedawne trzęsienie ziemi, część spośród pół miliona wiernych wzywała głośnymi okrzykami papieża, aby zadeklarował solidarność z sandinistami, którzy prowadzili wtedy walki ze zbrojnymi oddziałami contras. Na tym samym placu dzień wcześniej odbyły się uroczystości pogrzebowe 18 sandinistów zabitych przez zwolenników Somozy. Ktoś wzywał papieża przez głośniki do gestu solidarności z rodzinami zabitych.
Jan Paweł II odwołał się w odpowiedzi do nauki społecznej Kościoła, która nie dzieli, ale jest "opcją po stronie biednych", jak podkreślił.
Był w tej sprawie bardzo konsekwentny.
Mnie i blisko sześćdziesięciu moim kolegom z całego świata, którzy przez cały czas towarzyszyli papieżowi w tej podróży, bodaj najgłębiej zapadła w pamięć dwudniowa wizyta w Gwatemali.
Po to, aby papież mógł ją odwiedzić, ogłoszono tam dwutygodniowe zawieszenie broni między rządzącym wojskiem a indiańską partyzantką, walczącą o ziemię dla chłopów, popieraną przez całą ubogą ludność. Generał Efrain Rios Montt, szef junty wojskowej, używający tytułu prezydenta, kazał na trzy dni przed papieską wizytą rozstrzelać sześciu partyzantów. Papież prosił o ich ułaskawienie, ale Montt odmówił im nawet prawa do normalnego procesu sądowego.
Na powitanie papieża generał, który miał na rękach krew tysięcy ludzi, zamiast mowy powitalnej wygłosił na lotnisku...homilię. Uczynił to jako pastor pewnego kalifornijskiego Kościoła protestanckiego. Mówił o przebaczaniu.
Potem ogłuszył nas artyleryjski salut powitalny na część świątobliwego gościa: dwadzieścia jeden salw z ciężkich dział ustawionych wokół lotniska. Demonstracja siły generała była przekonująca. Karol Wojtyła zbladł jak papier. Jakby skurczył się w sobie od tego potwornego huku.
Rios Montt, któremu bardzo zależało na tej wizycie, nie miał jednak innego wyjścia jak spełnić warunek postawiony przez Stolicę Apostolską: na dwa tygodnie wstrzymał działania zbrojne przeciwko indiańskiej partyzantce. Ludzie z "ziemi zimnej", to jest z gór - żyzne wybrzeże oceanu zamieszkane przez białych nazywa się w Gwatemali "ziemią gorącą" - mogli bezpiecznie dotrzeć górskimi ścieżkami i drogami do miejsca mszy papieskiej. Ołtarz ustawiono na dość rozległym płaskowyżu zwanym Quetzaltenango, 2 tysiące metrów nad poziomem morza. Z całego kraju ściągnęło tu ponad pół miliona ludzi. Niektórzy szli na spotkanie z papieżem przez dwa tygodnie. Wokół widziało się niemal wyłącznie ciemne, surowe, ściągnięte od słońca i wichru twarze rdzennych mieszkańców tej ziemi. Jedynie chusty noszone przez kobiety Majów i błękitno-żółte flagi papieskie były radosnym, kolorowym akcentem na skalnym pustkowiu.
W odległości paru kilometrów, na krańcach płaskowyżu, majaczyły w drgającym górskim powietrzu sylwetki czołgów. Pancerny kordon otaczał cały ten teren.
Po liturgii, przed składaniem darów, delegat wszystkich Indian Gwatemali, chudy, wysoki, o surowej twarzy bez uśmiechu, zaczął odczytywać po hiszpańsku ich list do papieża. Była to niekończąca się lista skarg na krzywdy, jakich doznali od wojska i rządu. Nazwy spalonych wiosek, liczby ofiar bombardowań i rzezi urządzanych przez żołnierzy Montta, nazwiska niektórych dowódców wojskowych odpowiedzialnych za zbrodnie i masakry.
Gdy ta monotonnie odczytywana litania krzywd trwała już dobre pół godziny, jeden z siedzących niedaleko papieża gwatemalskich dostojników kościelnych, zaczął dawać znaki delegatowi, że wystarczy, żeby już wreszcie skończył.
Jan Paweł II zareagował stanowczo. Powiedział po hiszpańsku do Indianina:
Proszę Cię synu, mów dalej!
Ostatnim krajem na mapie papieskiej podróży było Haiti, gdzie wciąż rządził dyktator Jean-Claude Duvalier, który objął "tron" w spuściźnie po ojcu. "Podnieście głowy, aby coś się zmieniło!" - wołał papież do tłumów wiernych w Port-au-Prince.
Następna, 18. podróż Jana Pawła II odbyła się już trzy miesiące później. W czerwcu 1983 roku Karol Wojtyła, po raz drugi jako papież, wracał do Ojczyzny.
Mirosław Ikonowicz/PAP