Wstyd w konfesjonale jest małą pokutą za wielki bezwstyd grzeszenia.
W młodości przez dłuższy czas miałem problemy ze spowiedzią. A właściwie ona miała je ze mną, bo „owijałem w bawełnę”. Podobno diabeł odbiera wstyd, gdy człowiek grzeszy, a przywraca go, gdy chce się spowiadać. Czułem więc, że coś jest nie tak, a jednak wolałem chodzić z wyrzutami sumienia, niż ryzykować, że spowiednik sobie coś o mnie pomyśli. Tak było aż do czasu, gdy podczas letnich rekolekcji oazowych przypadł Dzień Pojednania, czyli spowiedzi. Podczas obiadu ksiądz wyjątkowo zarządził ciszę, podczas której miała być czytana książka. Wyznaczył akurat mnie. Dał mi do czytania „Sny i wizje św. Jana Bosco”, a konkretnie wizję, w której ten wybitny święty widział swoich młodych wychowanków zmierzających, wskutek grzechów, do piekła. Biegli tam szeroką i wygodną drogą, pełną symbolicznych pułapek. Pycha, chciwość, nieczystość – każdy grzech był tam obrazowo opisany. Tak ta lektura pasowała do obiadu, jak Marcin Meller do narodowości śląskiej. A jednak właśnie to mi było potrzebne (co nie znaczy, że naczelny „Playboya” jest potrzebny Śląskowi). Czytając, czułem, jak mi włosy stają dęba nawet na rękach.
Zanim skończyłem, wiedziałem: to dzisiaj! Po południu okoliczne oazy zeszły się w kościele w Koniakowie. Na nabożeństwie powtarzałem sobie przez zaciśnięte zęby: „tym razem wywalę, wywlokę z siebie wszystko, wszystko!”. Wreszcie kilkunastu księży usiadło z przodu kościoła. Najpierw wyspowiadali się przed sobą wzajemnie, a gdy już byli gotowi, wystartowałem jako pierwszy. Gdy zacząłem, wtedy dopiero uświadomiłem sobie, jak głupie i próżne były moje strachy. Jeśli egzamin magisterski to – jak mówią – kwadrans wstydu i całe życie chwały, to spowiedź jest chwilą wstydu i początkiem szczęśliwej wieczności. Pojąłem, że to nie moje grzechy stanowiły problem. Problemem była moja pycha, która nie pozwalała mi pokazać prawdziwego siebie nawet Jezusowi. No a ksiądz się wzruszył. Chyba zauważył, że stało się coś ważnego. Gdy udzielał mi rozgrzeszenia, słońce wyjrzało zza chmury i przez okno padł na nas snop światła. On podniósł głowę i powiedział z uśmiechem: „Wzeszło słońce, idź w pokoju”.
Oj, jak wzeszło! Choć to bardzo osobiste, postanowiłem o tym napisać, bo wiem, że wielu ludzi ma problemy ze zmartwychwstaniem. A szczera spowiedź jest zmartwychwstaniem. „I wy byliście umarłymi na skutek waszych występków i grzechów” – pisze św. Paweł (Ef 2,1). Grzech to prawdziwa śmierć. Ludzie pozbawieni łaski uświęcającej są trupami. Trupy chodzą po ulicach, siedzą przy biurkach, leżą w łóżkach. Trupy „używają życia”, ale to życie im nie smakuje. Swoje widzimisię nazywają głosem sumienia, a z wyrzutami sumienia idą do psychologa. A trzeba iść do konfesjonału. Nie ma lepszej okazji niż teraz, w roku beatyfikacji Jana Pawła Wielkiego. Wysila się Boże Miłosierdzie. Jego promienie mogą rozproszyć każdą chmurę, trzeba tylko wreszcie pokazać Jezusowi siebie, a nie swoją upudrowaną atrapę. On jest Prawdą, więc żadne udawanie nas nie uwolni. Uwolni nas prawda. To jest prawdziwe zmartwychwstanie. I dopiero zmartwychwstały wie, co to jest życie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.