- Tym, co Kościół winien rozwijać nie są narzędzia polityczne tylko środki ewangeliczne: głoszenie Słowa, sprawowanie sakramentów, budowanie wspólnoty i dzieło miłości. Na tym Kościół się opiera. A jeśli ktoś tego nie chce robić, tylko ogląda się na polityczną władzę, by szukać poczucia bezpieczeństwa, to głęboko się myli – mówi w rozmowie z KAI abp Grzegorz Ryś, który 30 września zostanie mianowany kardynałem.
Dodaje, że „potrzeba nam dziś wiary opartej na osobistej relacji z Chrystusem”, a polska religijność będzie zapewne ewoluować od „katolicyzmu kulturowego” ku wierze z osobistego wyboru.
Kard. Ryś wyjaśnia jakie elementy w misji Kościoła są dlań najważniejsze i do czego będzie starał się inspirować polskich biskupów. Mówi o znaczeniu nowej ewangelizacji i potrzebie większego otwarcia się Kościoła na dialog i wyzwania „nowej epoki”. Duże nadzieje wiąże z zainicjowanym przez papieża Franciszka synodem biskupów nt. synodalności, na którego obrady udaje się w październiku do Rzymu na osobiste zaproszenie ze strony papieża.
A oto pełen tekst wywiadu z kardynałem Grzegorzem Rysiem:
Marcin Przeciszewski, KAI: Czym dla Księdza Arcybiskupa była informacja o nominacji na kardynała? Czy było to absolutne zaskoczenie, czy nie było żadnych wcześniejszych sygnałów?
Abp Grzegorz Ryś, kardynał nominat: Było to absolutne zaskoczenie. Owszem, konsultowano mnie ostatnio, ale z innej okazji, a mianowicie w sprawie nominacji do uczestnictwa w październikowym spotkaniu Synodu Biskupów. Ale w przypadku nominacji do Kolegium Kardynalskiego nikt mnie o nic nie pytał i niczego się nie spodziewałem, było to absolutne zaskoczenie. Nawet nikt mnie nie uprzedził, abym oglądał Anioł Pański, po którym papież ogłosił nominacje, jakich zamierza dokonać na najbliższym konsystorzu.
Co nominacja do Kolegium Kardynalskiego zmieni w dotychczasowej posłudze i działalności Księdza Arcybiskupa, w jego życiu?
- Bycie kardynałem to dla mnie „terra ignota” - ziemia nieznana. Trudno mi to sobie wyobrazić. Dotąd pracuję tylko w jednej watykańskiej dykasterii, ds. biskupów. Oznacza to wyjazd do Rzymu raz w miesiącu, a do każdego z nich trzeba się przygotować i przestudiować wiele dokumentów i korespondencji. Być może dojdą inne obowiązki na rzecz Stolicy Apostolskiej. To dopiero się okaże.
Bycie kardynałem jest przede wszystkim formą bliskiej współpracy z Ojcem Świętym. Podstawową rolą kardynałów jest wspieranie papieża. Realizuje się na konsystorzach, zwyczajnych i nadzwyczajnych, i poprzez inne działania. Kardynałowie od wieków byli najbliższymi doradcami i pomocnikami papieży.
Wybór do Kolegium Kardynalskiego oznacza także zmianę usytuowania Księdza Arcybiskupa w strukturach Konferencji Episkopatu Polski. Jako kardynał wchodzi Ksiądz do Rady Stałej i obok kard. Nycza staje się jednym z najwyższych rangą hierarchów Kościoła w Polsce. Do czego będzie Ksiądz Kardynał inspirować polskich biskupów?
- Obecność w Radzie Stałej KEP jest zasadą jeśli chodzi o kardynałów, którzy nie osiągnęli wieku emerytalnego. Grono biskupów obecnych w Radzie Stałej jest różnorodne, ale cały Kościół w Polsce jest bardzo pluralistyczny. Jeśli więc Rada Stała - w której reprezentowane są różne wrażliwości duszpasterskie i sposoby myślenia - dochodzi do jakiegoś konsensusu, to łatwiej to przeprowadzić później w całej Konferencji Episkopatu.
Co będę radzić - czy jak Pan pyta – do czego będę inspirować moich kolegów biskupów? Są to elementy misji Kościoła, które wydają się najważniejsze i zawsze mnie pociągały. Chodzi mi o Kościół, który istnieje dla ewangelizacji. Po drugie zależy mi na Kościele, który - jak to opisuje najważniejszy dokument Soboru Watykańskiego czyli II Konstytucja „Lumen Gentium” – jest „jakby sakramentem, czyli znakiem i instrumentem [budowania] jedności całego rodzaju ludzkiego”. Jest to niezwykle ważna perspektywa. Sakramentem jedności zaś Kościół może być tylko wtedy, kiedy sam jest zjednoczony. Tu pojawia się przeogromna przestrzeń ekumenizmu, który w Kościele nie jest jakąś „opcją” tylko jest elementem ortodoksji.
Wydawać by się mogło, że są to takie tematy „wewnątrzkościelne”. Ale ewangelizacja jest ostatecznie przestrzenią spotkania ze światem. A więc chodzi o kształt i o sposób tego spotkania. I tutaj pojawia się kwestia wyjścia ku światu, otwarcie Kościoła na świat oraz pojęcie dialogu. W tej sferze Kościół w Polsce powinien wykonać olbrzymią pracę. Jest to ważne zadanie w „nowej epoce”, jaka się dziś zaczyna, a o której mówi papież Franciszek.
Kościół w Polsce faktycznie znajduje się dziś na bardzo głębokim wirażu swej historii. Kończy się epoka jednorodnego, masowego katolicyzmu. Kościół przestaje być ogólnonarodowym autorytetem, spadają praktyki religijne oraz maleje liczba powołań. Pojawiają się również liczne zjawiska kryzysowe. Jaka jest droga przed nami, jakie drogi wyjścia, które widzi Ksiądz Kardynał? Na czym w pierwszym rzędzie należy się skoncentrować?
- Drogą wyjścia jest oczywiście ewangelizacja, a potrzeba ewangelizacji tym bardziej wynika z tego, że się widzi kryzys. Kościół realizuje się w ewangelizacji, a jeśli tego nie czyni, to pogrąża się w kryzysie.
A ewangelizacja wynika stąd, że przeżywamy wiarę jako najbardziej istotne wydarzenie w naszym życiu. Na tyle ważne, że nie jesteśmy w stanie zachować go dla siebie. To właśnie mówią apostołowie zatrzymani przez Sanhedryn: „Nie jesteśmy w stanie nie mówić o tym, co żeśmy widzieli i słyszeli!” Im szybciej odnajdziemy w sobie intensywne doświadczenie wiary, to znaczy spotkanie z Jezusem Zmartwychwstałym żyjącym w Duchu Świętym, tym łatwiej i tym owocniej będziemy oddawać się ewangelizacji.
Rozumiem, że – zdaniem Księdza Kardynała – niezbędna w Polsce jest odnowa naszej wiary, oparcie jej znacznie bardziej na autentycznej relacji z Jezusem niż na kulturowej tradycji. A chodziłoby o przejście od katolicyzmu kulturowego, wynikającego z wierności „wierze ojców”, ku znacznie głębszej wierze, bazującej na osobistym spotkaniu z Jezusem, takim spotkaniu, które jest zdolne przemienić nasze życie?
- Kościół mówił to zawsze, a papież Franciszek mówi to często w tej formule, jakiej bardzo chętnie używa: „uczeń-misjonarz”. Misjonarzem może być tylko ten, kto odnalazł się jako uczeń, czyli tylko ten, który „idzie za Jezusem”. Bo nie chodzi tu na pierwszym miejscu o studiowanie teologii czy znajomość nauki Kościoła, tylko o „bycie w żywej relacji” do Mistrza. Oczywiście ma to i wymiar intelektualny, gdyż ten Mistrz naucza, ale nie redukuje tej relacji do wymiaru studiów. Chodzi o to, co mówił ks. Franciszek Blachnicki, czyli że chodzi o wiarę, która ogarnia całego człowieka. „Uczeń-misjonarz” oznacza, że ten, kto jest uczniem, kogo cechuje głębsza i osobista relacja z Jezusem, staje się misjonarzem. A jeśli się nim nie staje, oznacza to, że to jego uczniostwo jest jakoś zredukowane i niepełne. Podobnie jest w drugą stronę. Misyjność bez tej osobistej relacji z Chrystusem, bez bycia uczniem, jest zagrożona popadnięciem w jakąś ideologię. I to już ma niewiele wspólnego z wiarą.
A jeśli chodzi o Kościół w Polsce, to powinniśmy dziś z pewnym dystansem spojrzeć na tę przeszłość, którą charakteryzował „katolicyzm masowy”. Nasza religijność bazować musi na doświadczeniu religijnym, które jest spotkaniem z konkretną Osobą, tą z dużej litery. A tą Osobą jest Jezus Chrystus. Jest to wiara znacznie bardziej autentyczna, w której musi dojść do postawienia znacznie bardziej indywidualnych pytań i do usłyszenia bardzo indywidualnych odpowiedzi. A wszystko inne jest preewangelizacją.
Z procesem przejścia od katolicyzmu kulturowego ku wierze z osobistego wyboru, opartej na relacji, musi się wiązać zmiana naszego myślenia jako duszpasterzy. Bardzo jej potrzebujemy, bo nawykliśmy do pracy w dużych grupach. Jak nie ma dużej grupy, to jakże często jako księża nie wiemy, co mamy robić. Ksiądz, któremu na zbiórkę nie przyjdzie 10 czy 20 ministrantów, tylko dwóch, wpada w panikę. Mówi, że nie ma co robić, nie ma dla kogo pracować. Tymczasem warto jest popracować z tą dwójką w celu zbudowania realnej wspólnoty, która będzie rosła. A rezygnując z tych dwóch, niczego ten ksiądz się nie doczeka. Będzie tylko narzekał, że jest kryzys. Tymczasem naszym zadaniem jest kształtowanie autentycznej wiary, bazującej na znacznie głębszym doświadczeniu a nie wynikającej głównie z norm kulturowych. A jeśli taką wiarę uda nam się kształtować, to bynajmniej nie będzie to już kryzys.
Oznacza to jednak istotną zmianę priorytetów duszpasterskich…?
- Tak, ale jest to możliwe. W tej chwili jestem w Taizé i spotykam się z młodymi ludźmi, których tu jest bardzo dużo, około setka z Polski. Codziennie z nimi jadam śniadania i spotykam się indywidualnie, w grupach, bądź ze wszystkimi. Kiedy rozmawiamy, dlaczego tu przyjechali, najczęściej pada odpowiedź, że doświadczają czegoś, czego z trudem mogą doświadczyć w swych parafiach. Nie czują się tu anonimowi, a czują się akceptowani jako osoby. I to dla nich jest istotne.
No właśnie. Jednym z największych problemów jest spadek identyfikacji z Kościołem polskiej młodzieży. Socjolodzy mówią o zaburzeniu międzypokoleniowego przekazu wiary. Jaki jest klucz dotarcia z przesłaniem Ewangelii do młodych?
- Może najpierw powiem, że jest kilka rzeczy, które bardzo utrudniają spotkanie z młodymi. Czymś takim jest pokusa ich oceniania. Odbierają to natychmiast w ten sposób, że są osądzani, a jest to coś czego nie są w stanie przeskoczyć.
Młodzi zadają pytania i co ciekawe, bardzo pilnie słuchają odpowiedzi. Nie jest to tak, że oni nie chcą mieć żadnych autorytetów. Odwrotnie, szukają ich. Duża część z nich mówi, że przyjechali do Taizé, bo rodzice ich namówili. Teza o kryzysie przekazu wiary między pokoleniami, wydaje się mocno naciągnięta. Wszystko zależy jaka to jest rodzina. Okazuje się, że rodzice są na tyle dla nich autentycznymi autorytetami, że potrafią ich namówić na wyjazd na wakacje do Taizé, gdzie nie ma nic atrakcyjnego z typowo młodzieżowego punktu widzenia. Są tu trudne warunki i 3 razy dziennie modlitwa po 45 minut i to w dużej części w ciszy. Ale pociąga ich autentyzm, prostota i głębia.
Ale – generalnie – by trafić do młodych, trzeba o to zadbać. To nie jest automat, że jestem młodym księdzem, mam święcenia, więc młodzi przyjdą i będą mnie słuchać. Potrzebne jest spotkanie, rozpoczynające się w tym punkcie, w którym są młodzi. A on jest inny niż nawet pięć lat temu, nie mówiąc już o tych czasach, kiedy ks. Blachnicki zakładał „Oazy”. Trzeba bardzo uważnie młodych słuchać…
Ksiądz Arcybiskup mówi bardzo wiele o nowej ewangelizacji i równie wiele robi na tym polu. Jak to działanie powinno wyglądać, dlaczego akurat dziś jest tak ważne dla Kościoła?
- Nie ma co „odkrywać Ameryki”, ale trzeba iść za tym, co mówią papieże od Jana Pawła II począwszy, przez Benedykta XVI i Franciszka. Nowa ewangelizacja jest to wyjście z Ewangelią do tych, którzy są ochrzczeni, ale ten fakt przestał być ważnym w ich życiu i cokolwiek wyznaczający. Nowa ewangelizacja potrzebna jest zwłaszcza tam, gdzie wydaje się, że wszystko jest chrześcijańskie, że całe społeczeństwo ma bardzo solidną metrykę chrztu a kultura wciąż jest naznaczona motywami chrześcijańskimi. A nawet są partie polityczne, które powołują się na katolicką naukę społeczną.
Czyli, krótko mówiąc, w Polsce?
- Także w Polsce. Istotne pytanie brzmi, co – jakie doświadczenie wiary osobistej – kryje się za tą fasadą. Nie mówię tego tylko ja, ale mówią to wciąż kolejni papieże, w ten sposób tłumacząc potrzebę nowej ewangelizacji. A Franciszek pojęcie nowej ewangelizacji uzupełnił kolejnym: „nawrócenia pastoralnego”. Jest to przekonanie, że trzeba odejść od zabiegów, które są konserwacyjne i chcą zakonserwować stan Kościoła jaki mamy. Należy podjąć działania o charakterze misyjnym. Nie może nas zadawalać to, co jest, potrzebujemy wyjścia ku ludziom, którzy byli a ich nie ma. Mówi o tym 10 rozdział Ewangelii św. Mateusza, który akurat teraz czytamy. Jezus mówi: „Nie idźcie do pogan i nie wstępujcie do żadnego miasta samarytańskiego. Idźcie raczej do owiec, które poginęły z domu Izraela”. I to jest pierwsza i najważniejsza misja uczniów. A kiedy się w tym sprawdzą, to mogą iść na krańce świata. Ale jeśli nie potrafią się rozejrzeć dookoła i zauważyć, że u nas w diecezji do Kościoła chodzi 15 procent, to znaczy, że 85 już nie chodzi. Nikt nie może powiedzieć, że ich nie zna, gdyż albo ma ich w domu, albo w sąsiedztwie, albo w pracy. I jeśli mnie obchodzi, że tych ludzi nie ma, to znaczy, że jestem człowiekiem nowej ewangelizacji. A jeśli mnie to nie obchodzi, to nim nie jestem, nie jestem nawet uczniem Jezusa.
A jak te działania wyglądają na terenie Łodzi, w diecezji Księdza Kardynała?
- Duży nacisk kładziemy na to, by dotrzeć do ludzi młodych. Próbować z nimi rozmawiać przy pomocy języka, który jest dla nich zrozumiały. Także za pomocą znaków i symboli, które są elementem ich kultury. Jest to część szerszego procesu, o którym mówi papież Franciszek. Musimy się nauczyć inkulturacji Ewangelii, ale także ewangelizacji kultury, a są to procesy, które winny się uzupełniać. Jest coś, co jest kulturą tych młodych ludzi, tak jak jest cały obszar kultury, który nie jest ich kulturą. I tego musimy sobie zdawać sprawę, jeślim chcemy z nimi znaleźć wspólny język. Bo albo będziemy trzymać się uparcie dawnych form kulturowych, decydując się na to, że Ewangelia, którą chcemy wyrazić w takiej formie, dla młodych stanie się obca. Albo spróbujemy wchodzić w ich język, w ich system pojęć i w ich kategorie. Ważne jest też, aby dać im doświadczenie wspólnoty.
Doświadczenie wspólnoty dla młodych ludzi - którzy dziś są często dramatycznie samotni i zamknięci w wirtualnym świecie – jest niesłychanie istotne. I wreszcie, to wszystko trzeba robić nie dla nich, tylko z nimi. Kluczem do ewangelizacyjnych spotkań na stadionie, które nazywamy Areną Młodych, są setki wolontariuszy. A tym, co ich ostatecznie do tego motywuje, jest odkrycie Jezusa.
I jest jeszcze jeden klucz. Pamiętam, że gdy przygotowywaliśmy pierwszą Arenę, a zawsze budujemy ją wokół jakiegoś ewangelicznego wydarzenia, to ja typowałem inne wydarzenie niż młodzi. Jednak zostałem przez nich przegłosowany. Ustąpiłem, a oni zrozumieli, że traktuję ich poważnie. Później powiedzieli mi, że to co ich przekonało, to fakt, że nie forsowałem swego pomysłu, tylko przyjąłem ich stanowisko.
Jeśli Ksiądz Kardynał mówi o dialogu i słuchaniu innych, to przejdźmy do Synodu o synodalności. Co może on przynieść Kościołowi? Jak konkretnie można wzmocnić zasadę synodalności, tak aby nie stała się ona zagrożeniem dla pozycji biskupów w Kościele, bo wielu z nich bardzo się tego obawia? Na ile ten synod jest szansą dla Kościoła w Polsce?
- W Kościele władzę mają biskupi, a nie synod, w związku z tym nie należy się obawiać, że stracą oni swoje miejsce. Synod Biskupów jest przede wszystkim instytucją doradczą wobec papieża. Na zakończenie swych obrad synod opracuje dokument, który nie jest dokumentem doktrynalnym i obowiązującym, lecz tylko ważną pomocą dla papieża.
Moje doświadczenie pokazuje, że wątpliwości wobec synodu ustają tam, gdzie ten synod naprawdę się dzieje i gdzie jest tak realizowany, jak proponuje papież Franciszek. A więc kiedy jest wspólnym słuchaniem Ducha Świętego, a potem słuchaniem siebie wzajemnie. A mam wątpliwości do synodu - i to poważne - kiedy dzieje się on jedynie na poziomie wymiany ludzkich poglądów. Nie ma znaczenia czy są to poglądy liberalne czy tradycjonalistyczne - kiedy ta wymiana dokonuje się bez Pana Boga, kiedy to ja wiem, co jest Kościołowi potrzebne, to nie jest to żadna synodalność. Wtedy wszystko sprowadza się do walczących ze sobą grup wpływów, koterii i układów, a ostatecznie do jakiejś formy ideologii.
Pamiętam, że podczas synodu poświęconego młodzieży Franciszek zarządził taki sposób procedowania, że po każdej piątce wypowiedzi ojców synodalnych (po 4 minuty każda) następowało 5 minut ciszy. A to po to, aby każdy przez ten czas mógł zastanowić się co mu Duch Święty chciał powiedzieć ustami poprzednika. To właśnie jest synodalność. Wtedy w inny sposób słuchamy się nawzajem. A jak tego elementu nie ma, jest to najwyżej wymiana poglądów, która może skończyć się pyskówką.
Rozumiem więc, że synod o synodalności – wedle Księdza Kardynała – jest dużą szansą, oczywiście pod warunkiem otwarcia się na Ducha Świętego…
- Trzeba jednak przyjąć, że Duch Święty działał nie tylko w pierwszym pokoleniu apostołów a potem się to skończyło. Duch Święty nadal działa w Kościele, jest protagonistą, czy - jak mówi Franciszek - suwerenem. Należy Go słuchać. A niekiedy ma On ochotę – jak powiedział św. Benedykt – wypowiedzieć się przez najmniejszego. Trudno Duchowi Świętemu dyktować poprzez kogo ma mówić. A działanie Ducha Świętego nie znosi bynajmniej tego, że Kościół jest hierarchiczny, że jest Piotrowy, oraz że jest kolegialny.
Z dyskusji synodalnych u nas w diecezji, najbardziej zapamiętałem wypowiedź człowieka, który mówił w imieniu wszystkich świeckim, że w żaden sposób nie wyrzekają się hierarchii i bardzo sobie ją cenią. Dodawał jednak, że obawiają się władzy w Kościele wtedy, kiedy sprawuje ją człowiek, który się nie formuje. Czyli boją się takich księży, którym jest obce słuchanie Słowa Bożego, przeżywanie Eucharystii z wiarą oraz bycie w realny sposób we wspólnocie. Ale nie jest to lęk przed władzą w Kościele, tylko lęk przed władzą zdeformowaną, która gubi to co najbardziej istotne.
Czyli publicystycznie rzecz ujmując, powiedzieć można, że synodu boją się ci, którzy nie wierzą w realne działanie Ducha Świętego w Kościele.
- Tak, ci którzy Go nie doświadczyli i nie spróbowali wsłuchiwać się w Jego głos.
Ekumenizm. Jakie ma znaczenie dla Księdza Arcybiskupa? Jaki kształt ekumenizmu powinien być dzisiaj realizowany, a tym bardziej w Polsce, gdzie inne Kościoły mają charakter zdecydowanie mniejszościowy?
- Jeśli jesteśmy Kościołem większościowym, oznacza to, że to my mamy największą odpowiedzialność za ekumenizm. I to jest pierwsza część odpowiedzi. A druga jest taka, że ekumenizm jest w Kościele ważną częścią ortodoksji. Kiedy czytamy kolejnych papieży, to nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Ekumenizm nie jest czymś „opcjonalnym”. Jest on elementem i ortodoksji i ortopraksji. To mówią watykańskie dokumenty. Jezus nie chciał Kościoła podzielonego. Mówi o tym w swej modlitwie arcykapłańskiej, z 17 rozdziału Ewangelii św. Jana. Nie jest żadną sztuką czytać ją raz w roku podczas Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan. Albo tym żyjemy, albo nie! W tę modlitwę wpisana jest też logika, że świat nie uwierzy Kościołowi, który jest podzielony.
A czy w Polsce nie są potrzebne nowe impulsy w polu ekumenizmu. Nastąpiła jakaś stagnacja a nawet wzajemne oddalanie się od siebie, choćby poprzez mianowanie kobiet prezbiterkami w Kościele luterańskim? Poza deklaracją o wspólnym uznaniu chrztu sprzed 20 lat, brak jest nowych kroków, choćby w kwestii sakramentu małżeństwa, o czym mówi się od bardzo dawna.
- Dzieją się różne ważne rzeczy, np. inspirowane wzrastającym zainteresowaniem Słowem Bożym. W Łodzi działa Ekumeniczna Szkoła Biblijna, która już miała trzy edycje, a za każdym razem jest to kilkaset osób. Szkoda, że nie jest to dostatecznie nagłośnione.
Bardzo czekamy na dokument nt. małżeństw mieszanych, który został już opracowany przez Konferencję Episkopatu i Kościoły z Polskiej Rady Ekumenicznej, a teraz czeka na zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską. Przypomnę to, co powiedział Benedykt XVI, kiedy był w Polsce. A mianowicie, że to właśnie małżeństwa mieszane i rodziny pokazują nam właściwą drogę ekumenizmu. Mówił, że to one są „laboratorium ekumenizmu”, ponieważ ekumenizm nie jest dla nich aktywnością raz do roku, ale przeżywany jest na co dzień.
W Łodzi spróbujemy, idąc tym wątkiem, zrobić ekumeniczne rekolekcje dla małżeństw mieszanych. Odbędą się one tej jesieni.
Ksiądz Arcybiskup przewodniczy także Radzie Dialogu Religijnego KEP i Komitetowi Dialogu z Judaizmem. Dlaczego ten dialog jest tak ważny?
- Dlatego jest ważny, że w judaizmie mamy nasz korzeń. A korzeniem jest to co nam dostarcza środków do życia. To co postanowił Sobór Watykański w rozumieniu relacji z judaizmem, nie było jakimś przewrotem, tylko powrotem do głęboko biblijnej myśli. Kluczem jest myślenie o Izraelu jako o narodzie, który nadal jest wybrany. Bez dziedzictwa judaizmu nie rozumiemy siebie i takich najważniejszych pojęć jak np. Pascha czy Mesjasz. Kto potrafiłby wytłumaczyć te pojęcia odchodząc od kontekstu żydowskiego?
„Sojusz ołtarza z tronem”, to stereotyp, który za rządów PiS mocno zakorzenił się w świadomości Polaków. W niedzielę 9 lipca wydarzyły się gorszące sceny na Jasnej Górze, kiedy szef jednej z głównych partii politycznych prowadził na Jasnogórskich Wałach kampanię wyborczą tuż przed Mszą św., a nikt z obecnych biskupów nie zaprotestował. Jakie powinno być miejsce Kościoła wobec polityki?
- Relacje między Kościołem i światem polityki powinny być tak ułożone, jak to jest zapisane w Konkordacie i w Konstytucji RP. A od strony Kościoła te relacje powinny być ułożone w takim duchu, że skoro – jak stwierdza sobór - „Kościół jest w Chrystusie niejako sakramentem, czyli znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego”, to nie jest od tego, aby wprowadzać podziały w społeczeństwie bądź je potwierdzać.
A odnosząc się do tego, co działo się na Jasnej Górze, powiem tylko, że jako episkopat, powinniśmy żyć tym, co sami wcześniej powiedzieliśmy. Jeśli rada Stała KEP zwróciła się 2 maja br. do polityków z prośbą o to, by nie wciągać Kościoła w kampanię wyborczą, to Kościół, który taką prośbę wyraża, nie może sam postępować wbrew niej. Potrzeba tu odrobiny konsekwencji. Jeśli do polityków zwracamy się, by nas nie wciągali w polityczną wojnę, to potem ich nie zapraszajmy do tego, aby swe poglądy polityczne wypowiadali podczas uroczystości religijnych. Na to nie ma przestrzeni w Kościele.
A może jest tak – jak wierzy wielu duchownych – że określona partia wyznająca chrześcijańskie wartości ocali nam katolicką Polskę, która może utonąć w morzu sekularyzacji?
- Tym, co Kościół winien rozwijać, nie są narzędzia polityczne tylko środki ewangeliczne: głoszenie Słowa, sprawowanie sakramentów, budowanie wspólnoty i dzieła miłości. I na tym Kościół się opiera. A jeśli ktoś tego nie chce robić, tylko ogląda się na polityczną władzę, by szukać poczucia bezpieczeństwa, to głęboko się myli.